Bogusław Baniak w anegdotach Huberta Niedzielskiego


Mam ogromny sentyment do trenera Bogusława Baniaka – pisze na swoim blogu Hubert Niedzielski, były rzecznik prasowy warty Poznań. – To świetny facet, choć nie wszyscy piłkarze podzielają to zdanie. Zdarza się, że zwodzi, że zmyśla – taki ma styl bycia, dla niektórych trudny do zaakceptowania. Mój sentyment do „Bebeto” z pewnością wiąże się z tym, że prowadzona przez niego Warta dawała mi najwięcej szczęścia i wspaniałych chwil. Były trener „Zielonych” to doskonały motywator, który w swoją pracę wkłada całe serce – przez to przeszedł już dwa zawały.

bogusław_baniak

 

Mógłbym wskazywać na to, co stanowi największą siłę „Bebeto” i rozkładać na czynniki pierwsze jego wady (które ma przecież każdy z nas)… Zamiast tego – niewielka dawka anegdotek.

Lato 2009. Trener Baniak w świetle trudnej sytuacji kadrowej przed nowym sezonem, urządził na obiektach klubu „casting” na piłkarzy. Przyszło na niego chyba trzydziestu różnych zawodników, większość anonimowa, z niskich lig. Wśród nich był Michał Bała, który ostatecznie został zakontraktowany.

Bogusław Baniak i jego ówczesny asystent, Sławomir Najtkowski siedzieli przy małym stoliku przy linii bocznej boiska, podczas gdy testowani zawodnicy rozgrywali na ich oczach akcje, które miały się kończyć strzałami na bramkę, strzeżoną przez Łukasza Radlińskiego. Za każdym razem, gdy strzelec zmarnował sytuację na zdobycie gola, miał natychmiast zrobić dziesięć „pompek”.

Większość akcji kończyła się uderzeniami z pięciu – siedmiu metrów, więc „Radlina” non stop wyjmował piłkę z siatki. Nie muszę chyba wspominać, że nie wprawiało go to w dobry nastrój. W końcu przyszła kolej Michała Bały, który z ostrego kąta świetnym strzałem posłał piłkę do bramki, tuż przy słupku. Michał truchtem zaczął wracać na linię środkową, skąd miał rozpocząć kolejne ćwiczenie. Całej sytuacji dobrze nie widział Baniak, co kątem oka dostrzegł Łukasz Radliński… i skrzętnie to wykorzystał. Po chwili bramkarz krzyknął:

– „No ale jak k***, nie było, boczna(siatka, przyp. red)!”

– Bała, pompujesz! – momentalnie wydarł się „Bidon”

No i biedny „Bałer” pompował.

Początek „Zielonej Rewolucji”, uroczysta gala dla mediów i sponsorów w poznańskim Kinepolis. Po prezentacji zawodników, na scenie głos zabrał trener Baniak:

– Pani Prezes zbudowała nam pięknego Titanica i my teraz musimy nim dopłynąć do celu – rzekł szkoleniowiec Zielonych. Na sali konsternacja, wszyscy patrzą po sobie aby sprawdzić, czy tylko oni uznali to porównanie za nieco niefortunne. Po kilku minutach trener schodzi ze sceny, podchodzi do mnie i kilku zajadających tort dziennikarzy, zatroskany odzywa się:

– No, wiem, nic nie mówcie. Z tym Titaniciem to solidnie jebn**em.

Mroźny sparing, styczeń albo luty 2010 roku. Graliśmy z Pogonią Szczecin. Pamiętam, że było tak zimno, że stojąc obok ławki rezerwowych czułem, że zamieniam się w żywy sopel. Ówczesny stoper Zielonych, Krzysztof Strugarek także odczuwał to zimno – na tyle, że zdecydował się założyć klubową czapkę. Taką z pomponem. Przyznaje, wyglądało to dość zabawnie. Inaczej widział to trener Baniak.

– K***, zdejmij tę czapkę! – darł się zza linii bocznej trener, jednak „Strugar” go nie słyszał.

– Graj bez czapki, słyszysz?! – szkoleniowiec Zielonych krzyczał coraz głośniej, bez skutku.

W końcu nie wytrzymał i krzyknął tak głośno, że o mało piłkarze z przerażenia nie przerwali gry.

– K***, Strugar, w tej czapce wyglądasz… – trener gotował się od środka i szukał jakiegoś odpowiedniego porównania, które przez dwie, może trzy sekundy zawahania nie potrafiło przyjść do jego głowy. W końcu przyszło – K***, JAK JAKIŚ CZOPEK!

W 2009 roku razem z kolegą Mateuszem Woźniakiem (pozdrawiam, jeśli to czyta) sporządzaliśmy dla trenera Baniaka bardzo obszerne statystyki piłkarzy Warty podczas meczów ligowych. Na specjalnie sporządzonych formularzach zakreślaliśmy ilość wślizgów, celnych i niecelnych podań, podań diagonalnych, wygranych pojedynków powietrznych – po prostu wszystko na temat każdego z piłkarzy. Robiliśmy to z wielką skrupulatnością i zaangażowaniem. Pamiętam zwłaszcza pierwszy mecz, który opracowywaliśmy w ten sposób – kreślenia było co niemiara, ale cieszyliśmy się, że możemy w ten sposób pomóc trenerowi. Szczerze mówiąc była to jednak tak „upierdliwa” robota, że po ostatnim gwizdku sędziego nie miałem siły, by cieszyć się ze zwycięstwa Warty.

Dzień po meczu przyszliśmy do klubu, tuż przed treningiem, aby przekazać trenerowi analizę. Wziął kilka stron A4 do rąk, pobieżnie przejrzał je w kilka sekund, mówiąc:

– No, fajnie. To teraz ich opier**ę.

Po czym „Bebeto” ściskając w ręce naszą analizę, wstał z krzesła i krokiem Johna Wayne’a pomaszerował do szatni, gdzie czekali na niego zawodnicy.

Wizyty piłkarzy w szkołach często wiązały się z wieloma zabawnymi sytuacjami. Kiedyś do jednej z poznańskich „podstawówek”, trener Baniak zawitał razem z pomocnikiem Warty, pochodzącym z Burkina Faso Abrahamem Loligą.

Trener nie byłby sobą, gdyby nie błysnął przed dziećmi jakimś dowcipem.

– Wiecie, dlaczego „Loli” jest takim dobrym, szybkim piłkarzem? Bo jak był mały, żeby dotrzeć do sklepu lub szkoły, musiał uciekać przed lwami.

Wszyscy się śmiali. Poza Loligą.

Kiedyś, gdy trenerowi zebrało się na wspomnienia, opowiedział mi okoliczności, w jakich odszedł z Pogoni Szczecin.

– „Ptaki” (Antonii i Edward, bracia, z których pierwszy był ówczesnym prezesem Pogoni), zawołali mnie do gabinetu. Ja się nie śmieję z ludzkich przywar, no ale jeden z nich ma zeza „do środka”, a drugi „na zewnątrz”. Wiedziałem, że trudno mi będzie zachować powagę. Mówią mi: „K****, Boguś, co tu z Tobą zrobić. Wyniki słabe, ale kibice Cię bronią – odzywa się prezes, przedstawiając mi ekran komputera, na którym widniały komentarze fanów Pogoni na jakimś forum internetowym. „Z drugiej strony, no nie gramy za dobrze i chyba potrzeba zmiany” – ciągnął szef Pogoni.

Na to ja, zupełnie nieświadom swoich słów, mówię: „Panowie, ja wyjdę z pokoju, a wy pomyślcie, popatrzcie sobie prosto w oczy i podejmijcie decyzję”.

Nie zdążyłem wyjść z gabinetu, a decyzja została podjęta.

Trener Baniak czasem zakochiwał się w jakichś słówkach czy zwrotach i powtarzał je przez całe dnie.

Rzecz działa się przy bufecie „Olimpijczyk” w siedzibie Warty. Przechodziłem nieopodal i usłyszałem fragment rozmowy Darka Cudnego (nie był już wtedy czynnym zawodnikiem) z trenerem. Darek jak zawsze przekomarzał się i mówił trenerowi, że brakuje mu takiego obrońcy jak on, że przerasta o głowę wszystkich defensorów z obecnego składu itp. Trener się uśmiechał, poklepał Darka po brzuchu i powiedział:

– Najpierw musiałbyś zrzucić „ósemkę”.

Po kilku minutach poszedłem do bufetu i kupiłem sobie jakiś batonik. Obok stał trener, pijący kawę. Spojrzał na mnie i powiedział:

– Batonik?  Nie wpier***aj takich gówien. Powinieneś zadbać o formę.

Podszedł, klepnął mnie w brzuch:

– I zrzucić nieco. Najlepiej, tak około… „ósemki”.

Na koniec jedna z moich ulubionych anegdot:

Kiedy trener wrócił do Warty, po przerwie w której prowadził Motor, krążyły legendy na temat tego, jaki „Bebeto” wzbudzał szacunek wśród zawodników drużyny z Lublina.

Zapytałem go kiedyś:

– Trenerze, a to prawda, że gdy podczas meczu odwrócił się Pan do ławki rezerwowych i powiedział Pan, że chce się napić, to piłkarze rzucili się, aby podać Panu bidon?

Na to Bogusław Baniak z uśmiechem na twarzy:

– Nooo, k***, musiałbyś to widzieć. Dwóch tak raptownie wstało, że prawie się czołami jebn**i!

 

Dodaj komentarz