Druga połowa to już popis Lecha w czystej postaci. Szybka gra, popisowe akcje, dobre dryblingi. Wyróżnił się w tych trzech kwadransach Mihai Radut, który przy akcji bramkowej świetnie wkręcił w murawę Jędrzejczyka i podał do Gytkjaera, który wpakował piłkę do pustej siatki. Potem ataki Kolejorza tylko narastały. Jednak nadeszła 80 minuta spotkania i piłkarski Monty Python. Kostevych wyskakujący do główki, z zamkniętymi oczami, z rozłożonymi rękoma w polu karnym. Piłka spadła mimowolnie na rękę Ukraińca i wtedy Szymon Marciniak odgwizdał jedenastkę. W pierwszej chwili już to było lekko naciągane, w powtórkach zostaliśmy utwierdzeni, że to błąd. Co najśmieszniejsze Marciniak nawet nie podszedł do VAR-u by to sprawdzić i żył w błędzie. Tym samym Kucharczyk wyprowadził Legię na prowadzenie.
Porażka po słabym cały meczu dla kibica powinna być do przełknięcia. Dzisiaj jednak Lech zasłużył z taką grą w drugiej połowie przynajmniej na remis. Kibole Kolejorza mogą czuć się okradzeni z tego jednego cennego punktu w kwestii walki o mistrzostwo.
Szkoda.