– Zostaliśmy napadnięci w obronie. Miałem sporo uwag do arbitrów, że pozwalali na tak dużo kontaktu, choć z drugiej strony trzeba przyznać Astorii, że była po prostu lepsza. Wykorzystywali każdy nasz błąd. Świetnie wprowadził się Karol Kamiński, który był takim „x-factorem”. Do tej pory grał źle, a te zawody rozpoczął od celnej trójki. Tego się obawialiśmy. W drugiej kwarcie był taki moment, że mieliśmy kontrę w rękach, pojawia się nagle przerwana akcja, tracimy sześć punktów i chwilę później robi się minus 9. To są takie małe szczegóły, które potem ważą. Z drugiej strony wrócić w końcówce w dwie minuty z kilkunastu punktów deficytu na cztery? Jestem dumny z drużyny, naprawdę świetnie się z nimi pracuje. Astoria była faworytem, ale robiliśmy, co tylko mogliśmy. Prawda jest taka, że gdybyśmy dzisiaj lepiej bronili, to pewnie byśmy ten mecz wygrali, ale defensywa nie była dziś po naszej stronie. Bydgoszczanie wyjeżdżają z zasłużonym zwycięstwem – powiedział na gorąco po spotkaniu trener Enei Basketu Poznań, Przemysław Szurek. – To fakt, że przestrzeliliśmy we własnej hali dziesięć rzutów osobistych
i pozwoliliśmy rywalowi zdobyć piętnaście punktów po naszych stratach. Statystyki są bezwzględne i przy wyniku 85:92 to boli. Te dwa elementy zaważyły o końcowym rezultacie, ale nie poddajemy się. Nikt nie mówił, że będzie łatwo w tej lidze. Cieszę się, że publiczność nie zobaczyła zespołu, który spuszcza głowę, gdy rywale są w gazie, a taki, który walczy i mam nadzieję, że dostarczymy kibicom radość w kolejnym spotkaniu – dodał szkoleniowiec.
– Sporo sił kosztowało nas gonienie przeciwnika. Postawili nam bardzo twarde warunki i wygrali zasłużenie. Zabrakło nam szczegółów, może dwóch celnych trójek więcej. Każdy kolejny mecz jest najważniejszy, ba – każdy kolejny trening. Czas pokaże, dokąd w tym sezonie zaprowadzi nas włożona praca – podkreślił kapitan zespołu z Poznania, Piotr Wieloch.
W następną sobotę o 20:00 Enea Basket Poznań zagra po raz trzeci z rzędu przed własną publicznością. Tym razem poznaniacy podejmą GKS Tychy, czyli brązowych medalistów ubiegłego sezonu I ligi.