Piosenko-pisarz jazzowy


Rozmowa ze Stanisławem Soyką, którego koncert uświetnił Galę Nagród Wójta Gminy Dopiewo, jaka odbyła się w Konarzewie 2 lutego 2024 r.

Soyka Kwartet

Zagrał Pan koncert podczas Gali Nagród w podpoznańskiej Gminie Dopiewo. Co różni tego typu koncerty od tych podczas trasy?

– Często grywamy na tego rodzaju wydarzeniach. Publiczność, bez względu na to, czy są to rozdania nagród, czy koncerty otwarte, jest podobna. Z drugiej strony, na każdym koncercie jest inaczej, bo na widowni siedzą inne – w większości – osoby, inny jest kontekst, no i czas nie stoi w miejscu.

Czym kieruje się Pan dobierając piosenki na koncert?

– Podchodzę do tego typu koncertów przekrojowo. Gramy to, co ludzie dobrze znają i lubią. Trochę starych piosenek. Arytmetyka mi je wskazuje i nie ma powodów, by je pomijać. Do tego dochodzi cały zbiór utworów z tekstami poetów. Jesteśmy jazzmanami, więc następnego dnia ten sam utwór brzmi zupełnie inaczej. To odróżnia nas od artystów popowych.

Jest Pan obecny na scenie od lat 70.  Śpiewa Pan, gra na kilku instrumentach – fortepianie, gitarze, skrzypcach. Która z muzycznych ról jest Panu najbliższa?

– Jestem śpiewakiem jazzowym, piosenko-pisarzem. To najważniejsze. Gram na fortepianie, czasami na skrzypcach. Majsterkuję w różnych dyscyplinach muzycznych, ale głównie śpiewam. Nagrałem 40 albumów. Większość z tych płyt zawiera moje teksty i kompozycje. Są też wśród nich takie, na których jest moja muzyka do tekstów poetów. Popełniłem kilka poetyckich monografii – jest Osiecka, Miłosz, Staff, Leśmian, Szekspir.

Co jest dla Pana ważniejsze w piosence – muzyka czy słowa?

– Na piosenkę składa się muzyka i tekst.  One są równoważne. Ja osobiście zaczynam od tekstu i dopiero do niego piszę muzykę.

Ostatni Pana album „Muzyka i słowa”  ukazał się 4 lata temu. Kiedy ukaże się kolejna płyta?

– Na razie nie mam planów dotyczących albumu z nowym materiałem. 

Czym muzycznie się teraz Pan zajmuje?

– Cały czas coś robię. Kiedyś nagrywałem co najmniej jeden album rocznie. Teraz wydaję rzadziej. Ale mam wiele ciekawych zajęć. Pracuję m.in. z muzykiem z Gambii – Bubą Badjie Kuyateh’em, który jest mistrzem kory. Nagraliśmy już jeden album w 2017 r. , teraz przygotowujemy się do następnej płyty i pracujemy nad nowym programem koncertowym. Współpracuję z Grott Orkiestrą z Otwocka. To kilkunastoosobowa, rodzinna, profesjonalna orkiestra. Liderem tego zespołu jest Michał Grott, który świetnie zaaranżował kilkanaście moich piosenek. Muszę przyznać, że to nowe spojrzenie jest dla mnie atrakcyjne. Kto wie, może nagramy płytę. Występuję z Triem Arka Skolika. Regularnie koncertuję ze swoim zespołem i grywam recitale solo. Na brak zajęć nie narzekam.

Stworzył Pan mnóstwo znanych piosenek, wśród nich m.in. „Tolerancję”, „Cud niepamięci”, ”Tango memento vitae”, „Życie to krótki sen”, „”Nie ma takiej drugiej”, czy ”Niech całują cię moje oczy”. Czy tworząc piosenkę, zna Pan jej przyszłość? Czy przeczuwa Pan, że stanie się przebojem?

– To nie jest do zrobienia. Trzeba oczywiście pisać dobre piosenki. Sam dla siebie jestem surowym krytykiem. Staram się by te piosenki miały masę i żeby nie były gorsze od poprzednich. To, że coś staje się szlagierem na lata, jest nieprzewidywalne. Nigdy nie jest tak, że planuję sobie, by piosenka stała się hitem. Zazwyczaj kończyłoby się to fiaskiem. Zazwyczaj hitami stają się utwory w sposób nieplanowany. O tym, że niektóre utwory w sposób szczególny wchodzą w świadomość społeczną decyduje zbieg różnych i nieprzewi­dywalnych okoliczności. Sensacją jest się raz. Trzeba dążyć do coraz lepszych wyników.

Czy popularność którejś piosenki Pana zaskoczyła?

– Jestem w takim wieku, że rzeczy mnie już za bardzo nic nie zaskakuje. Zawsze liczę na to, że coś, co wydam, będzie słuchane, dostrzeżone i sprawi odbiorcom przyjemność. Nie mam jednak na to żadnego wpływu, jak będzie. To, co się dzieje z piosenką, jest poza mną.

Współpracował Pan z wieloma ikonami polskiej muzyki jazzowej, popularnej, rozrywkowej: Urbaniak, Karolak, Zaucha, Łobaszewska, Niemen, Grechuta, Rodowicz… Można by długo wymieniać. Sam jest Pan muzyczną ikoną. Która z tych współpracy zapisała się w Pana pamięci w sposób szczególny?

– Było wielu muzyków, z którymi współpracowałem, których sobie bardzo cenię. Nie chciałbym kogoś pominąć. Zawsze było przyjemnie i ze smakiem. Bardzo piękną kartę zapisałem razem ze śp. Wojtkiem Karolakiem. Świetne lata spędziłem w muzycznym duecie z Januszem Yaniną Iwańskim. Jest co wspominać.

Nagraną w 2015 r. płytę „Swing revisited”,. ze skandynawską orkiestrą Roger Berg Big Band, pokryła platyna. Była ona swego rodzaju przypomnieniem muzyki swingowej, m.in. standardów Raya Charlesa i Duke’a Ellingtona, do których kiedyś się tańczyło.

– Projekt „Swing rewizytowany” był dla mnie trochę jak wesołe miasteczko. Zrobiłem go dla zabawy, z wielką przyjemnością. Po 30. latach nieśpiewania tego repertuaru pomyślałem sobie, że będę wiedział jak to zrobić inaczej. Pojawił się zespół, który pielęgnuje te tradycje. Współpraca z Rogerem Bergiem i jego big bandem była bardzo owocna. Postanowiliśmy nagrać razem płytę.

Dlaczego zastąpił Pan w 1990 r. literę „j” w nazwisku literą „y”?

– Zmiana ta wynikała z mojego pobytu na Zachodzie i współpracy z wytwórnią RCA. Zauważyłem, że anglojęzyczni zapowiadają mnie „Soczka”, a Francuzi – „Soszka”. Wspólnie z ówczesnym moim menedżerem stwierdziliśmy, że wystarczy zmienić literę i będą czytać poprawnie, tak jak moje nazwisko brzmi. To był rozsądny wybór.

Otrzymał Pan za swoją twórczość i wkład w kulturę sporo nagród.  Były to m.in. Fryderyki, Nagroda im. K. Komedy, Bursztynowy Słowik, tytuły najlepszego wokalisty jazzowego w Polsce, Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski… Czy któraś sprawiła Panu szczególną przyjemność?

– Część z tych statuetek porozdawałem na aukcje dobroczynne, łącznie z moim pierwszym Fryderykiem. Kilkanaście statuetek poszło na dobre cele. Kilka sobie zatrzymałem – bardzo ładnych rzeźb i innych nagród. Nigdy te nagrody nie były celem mojego życia. Były tylko przystankiem i potwierdzeniem, że warto jest robić to, co robię.

Krytyk jazzowy Willis Conover, po koncercie na festiwalu Jazz Jamboree  w 1981 r., nazwał Pana „najlepiej strzeżonym sekretem polskiej muzyki”. Pana drugą płytę „Blublula” pokryło wtedy złoto i okrzyknięto ją płytą roku. Wkrótce zaczął Pan koncertować w całej Europie.

– Ludzie różne rzeczy mówili i mówią…

Rozmawiał: Adam Mendrala

Fot. Arch. Stanisława Soyki / Andrzej Wiktor

 

Dodaj komentarz