Piękny powrót „Księżniczki czardasza” do Poznania


Kultura musicalowa w Polsce nie musi być postrzegana tylko przez pryzmat wartości klasyki, aby być docenioną, zrozumianą i z entuzjazmem przyjętą przez publiczność – udowodniła to premiera „Księżniczki Czardasza”, na którą 21 maja zaprosił Teatr Muzyczny w Poznaniu, świętujący w tym roku 60-lecie swojego istnienia.

Księżniczka Czardasza 02

Artystyczne walory „Księżniczki” powracającej na jego scenę, sugestywnie obrazują rozwój i najwyższy poziom sceniczno-muzyczny, na jaki zespół teatru zapracował sobie przez te wszystkie lata. Sponsorem premiery była Amica, a partnerami firma: Pawis i Faktoria Win.

„Księżniczka czardasza” w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza, to kobieta z klasą i mająca swój styl; niekoniecznie klasyczna, ale też nie taka, która chce się za wszelką cenę przypodobać współczesnej publiczności. Dzięki temu w naturalny sposób wydaje się nam bliska. Pozwala się sobą zachwycać. Cokolwiek robi, tańczy i śpiewa, wzbudza fascynację i zaciekawienie. Wobec niej nie można i nie chce się pozostać obojętnym. I to jest sukces Teatru Muzycznego w Poznaniu, jego dyrektora i zespołu artystów.

„Księżniczka czardasza” jest premierowa w kilku walorach: choreograficznych, tanecznych i czysto muzycznych. W emocjach dominuje otwartość i radość ilustrowana promiennie m.in.: poprzez muzykę. Ta zaś idealnie obrazuje emocje współczesnego słuchacza – odnosząc się do zapisu w partyturze Emmericha Kálmána – „czas trwania dzieła to współczesność” – wtedy przynależna czasom kompozytora, a dziś – „nasza współczesność”. Tworzą ją rzadko spotykane, niekonwencjonalne rozwiązania artystyczne np.: Marsz Mendelsona cytowany w formie czardasza. Nawet walc na trzy nie jest typowy. Wszystko to jest dobitnym przykładem tego, iż dzieło Kálmána warto poznawać nie tylko w sposób literalny (sprawdzony, co nie jest synonimem określenia ciekawszy). Chodzi bardziej o zachętę do indywidualnego zrozumienia partytury, czytania między nutami, tak, żeby zmienić sposób myślenia o muzyce. W tej nowej odsłonie „Księżniczki czardasza”, która – zdawać by się mogło, nie jest wstanie nas niczym zaskoczyć, jest to jak najbardziej uzasadnione i… efektowne! I już wiemy, że dobrze znane motywy muzyczne nie muszą być ograne. Co więcej, mogą nieść w sobie świeżość przekazu. To kwestia twórczego zamysłu i umiejętności zaufania mu. Świetnie wpisuje się w niego rozwiązanie z II aktu operetki. Utrzymany jest w konwencji koncertu. Prym wiodą trzy fragmenty w nowej orkiestracji Jakuba Kraszewskiego. Wszystko pod kierownictwem muzycznym Dariusza Tabisza.

Z chwytliwymi melodiami romansuje choreografia, której autorem jest Jarosław Staniek. Ruch jest tutaj kochankiem metafory – traktowany jak wyzwanie, z każdym kolejnym gestem artystów, przemieniany w spełnienie. Emocje indywidualne i zespołowa energia przekomarzają się z klasyką sugerującą to, co słuszne? Nie, tutaj bardziej ujmuje stylizacja ponadczasowa. Uzupełniają ją wizualizacje (motywy kosmosu i abstrakcji) Emilii Sadowskiej. Integralną częścią scenicznych barw są kostiumy przygotowane przez Anetę Suskiewicz. Połączenie niebanalnych rozwiązań wizualnych i muzycznych nie jest przypadkowe i nie igra z naszą wyobraźnią jako sztuka dla sztuki.

Dzięki temu wierzymy, że „Księżniczka czardasza” nie chce szokować, lecz w swej spontaniczności pragnie podarować radość. Oklaski publiczności świadczyły o tym, iż pragnienie to przyjęła za swoje libretto przeżyć. W istocie, sprawdziły się słowa artystów, którzy kilka dni przed premierą mówili: – To nie będzie „Księżniczka” jaką dobrze znamy, ale to będzie bardzo dobre przedstawienie. Cóż, operetka jest kobietą – i bardzo dobrze!

Dominik Górny

Czytaj także:

Kolejny hit musicalowy w Teatrze Muzycznym – kliknij tutaj.

Fot. Fotobueno i D. Hornet

 

7 komentarzy

  1. Grzegorz Sobieszek pisze:

    Dla wyjasnienia jestem informatykiem i zajmują mnie fraktale. Lubie dobra muzyke ale czuje sie oszukany. Nie bawią mnie panowie na puentach,szukam pięknego śpiewu a nie krzyku lub pisku. Jezdzac na konferencje odwiedzam sale koncertowe. Spektakl jest muzyczną porażką.

  2. IzaB pisze:

    Parę rzeczy było fajnych jako zabawa koncepcją, ale i one zostały w większym lub mniejszym stopniu zepsute. Wystarczy zobaczyć jak Księżniczkę wystawiają inne teatry… Dla mnie zbyt nowoczesnie. I pisze to mlody widz.

    • Zenon pisze:

      Podobało mi się właśnie ze względu na nowoczesność – młodość, energię. Może dlatego, że jestem już dojrzałym człowiekiem.

  3. KL pisze:

    Zgadzam sie z Grzegorzem – aktorzy wyli. Wszystko mroczne i nieatrakcyjne. Tylko tak dalej a teatr bedzie swiecil pustkami.

  4. widz pisze:

    Ta kobieta z klasą i mająca swój styl chyba nie do końca ten styl miała. Kostiumy (nie licząc chóru, który faktycznie był ustrojony w najróżniejszej maści futurystycznie wyglądające konstrukcje) były tak ubogie jak scenografia, co nie do końca zgrywa się z przepychem z jakim ta operetka powinna być wystawiana. Wszystkie „ograne” motywy muzyczne zostały przedstawione publiczności w nowej, „Eurowizjowej” aranżacji. Jeśli teatr próbował zmienić widza spojrzenie na muzykę to gratuluję, udało się – to pierwsze przedstawienie Księżniczki, na którym nie było słychać ani jednej osoby nucącej pod nosem „Co się dzieje”, a to już osiągnięcie. Balet widać że robotę wykonał dobrą, taką jak im kazali. Szkoda tylko że taniec był bardziej z cyklu Moulin Rouge niż z Księżniczki… Mam wrażenie, że autor artykułu był chyba na innym przedstawieniu…?

    • Grzegorz Sobieszek pisze:

      Ja wyszedlem smutny. Operetka BEZ muzyki. Orkiestra grala jak tramwajowa.to bylo okropne! Zgadzam sie z poprzednikiem. Na scenie aktor Elis wył niemiłosiernie. Podobnie Brong czy jakos tak. NIE POLECAM!!!!

    • Piotr pisze:

      A mnie się bardzo podobało, wyszedłem w dobrym humorze, pełen energii. Mam wrażenie, że negatywne komentarze piszą zwistni aktorzy, którzy przegrali casting lub konkurencja z innych teatrów

Dodaj komentarz