Piękny finał Ery Jazzu (ZDJĘCIA)


„Pozostańmy razem. Pozostańmy z jazzem” – powiedział Dionizy Piątkowski, twórca festiwalu „Era Jazzu”, której galę, zapowiedzianą jako ostatnią, oklaskiwaliśmy 14 kwietnia w Auli UAM w Poznaniu. Tak jak jazz ma podziały rytmiczne, tak i ta gala odbyła się w niepowtarzalnym feelingu „30/50/70”; w nutach odczytanych w słowach oznaczałoby to: 30 lat pracy impresaryjnej Dioniego – bo tak nazywają go przyjaciele; 50 lat działalności dziennikarskiej i jubileusz jego 70-tych urodzin.

Dionizy Piątkowski, twórca festiwalu „Era Jazzu” 

Projekt był realizowany przy współpracy miasta Poznań; „Czas Komedy” przy współpracy Samorządu Województwa Wielkopolskiego, a partnerem było Biuro Podróży Almatur-Poznań. Jak pisać „było” o tym, co jest. Tak! Era Jazzu w trwały sposób zaznaczyła swoją nutę w kulturze poznańskiej, wielkopolskiej, krajowej i międzynarodowej… a może na odwrót? Dzięki temu, że zapraszała na scenę gwiazdy światowe, proporcje, w którymś momencie zostały odwrócone?

Ostatni koncert Ery Jazzu miał w sobie klimat zabawy po pogrzebie w Nowym Orleanie – tego zresztą życzył sobie i nam Dionizy Piątkowski, honorowy obywatel Nowego Orleanu. „Black Lives – From Generation to Generation” – bo o tym występie mowa, na przekór swemu tytułowi, był barwy w emocje i oddał to wszystko, co jest maksymą jazzu – „muzykę wolności”, traktowaną jako szacunek do różnorodności poglądów, opinii, przekonań, koloru skóry i przekonania, kiedy granica (mentalna i muzyczna) może być horyzontem dla innowacji wsłuchania się w przemiany kulturotwórcze. Taka właśnie jest Era Jazzu – taka była i pozostanie. Dzięki temu stała się festiwalem wolności i piękna; doceniała ludzi, którzy nie musieli być melomanami, aby zrozumieć jej przesłanie. Dobitnie zilustrowały to brzmienia czerpiące z tradycji AACM, new black music, wpływów afrykańskich… podskórnie przesycone bitami hip-hop, jazz, funk, rock, fusion, rap, nu-jazz, soul, blues, karaibskiego jazzu, poetry. Zagrali wspólnie: saksofonista Jacques Schwarz-Bart, gitarzyści i wokaliści David Gilmore, Jean-Paul Bourelly i Adam Falcon, pianista Federico Gonzalez Peña, basista Reggie Washington, perkusiści Gene Lake i Marque Gilmore, wokalistki Tutu Puoane i Christie Dashiell, poeta-raper Sharrif Simmons oraz DJ Grazzhoppa. I jeszcze jedno – Dioni – co warto powtórzyć (w nomenklaturze branżowej czas na fermatę) nigdy nie kupował i nie sprzedawał muzyki. Promował ją, ukazując czystość intencji i jakość działań. Dlatego znajduje wspólny język z artystami jak i z osobami z show biznesu.

„Black lives” – hasło na czarnobiałym plakacie, jednym z wielu utrzymanych w charakterystycznej dla festiwalu tonacji; staje się symbolem, że bez Ery Jazzu świat może być / będzie czarnobiały… Nie pokuszę się o stwierdzenie, że nastanie era daltonistów, bo głównie nie o dwie barwy chodzi, ale… jeśli w podstawowej wersji tęsknoty (za Erą Jazzu) nie będziemy rozróżniać barwy czerwonej i pomarańczowej, to może się zdarzyć, że kultura (co jak co – wędrująca), przebiegnie na czerwonym świetle… Pytanie tylko czy w centrum wielkiej aglomeracji czy też na rubieżach ambicji, które mają w sobie choćby echo tego, co się zwie zielonym światłem.

Wieczór kwietniowy a jednocześnie koncertowy zmierzch realizacji najdłużej trwającego festiwalu jazzowego Poznania. Nie! Odejdźmy na oddech od tego, co „ostatnie” – choćby w domyśle. Dźwięki pierwszej odsłony koncertu były jak klucz, który otwiera wspomnienia, ale nie chce domknąć drzwi, otwiera okno, ale nie chce patrzeć w dół… choćby przewiew… Węgierski wirtuoz organów Hammonda Bence Vas zaprosił do współpracy wibrafonistę Dominika Bukowskiego (nr 1 Top Jazz Forum) oraz poznańskiego perkusistę Krzysztofa Szmańdę. Była to pierwsza taka prezentacja od chwili, kiedy z twórczością Komedy mierzyli się polscy hammondziści tej klasy, co: Wojciech Karolak, Krzysztof Sadowski i… Czesław Niemen.

„Komeda on Hammond” – Vas/Bukowski/Szmańda Trio – Komeda zagrany na Hammondach, staje się obywatelem świata, który nie musi robić zdjęć, aby pamiętać w jakim miejscu na świecie pozostawił swoje marzenie albo spełnienie. Trzymając się konwencji metafory, a na to pozwala ciepło lampowego brzmienia Hammondów – każda nuta stała się dla nas nie tylko nocną lampką ale wschodem czegoś większego i piękniejszego – udowodnił to ten koncert.

Refleksja zawodowa ale też i osobista – od lat jestem zapraszany, aby recenzować rozmaite koncerty, festiwale, premiery… „Era Jazzu” pozostanie dla mnie jednym z tych wydarzeń, na które osobiście czekałem a ich jakość i różnorodność sprawiały, że opisując je nie musiałem popadać w rutynę. Takie przeżycia odradzają choćby saksofon w mierze poezji… „Tożsamość”:  Muzyka rodzi się w miejscu / gdzie nurt / łączy się ze źródłem. Każdy z artystów ma swój „Werdykt”: Wyobraźnia otwarta wiolinem / Echo brawem nuty / Powietrze – okno wybrzmiewa witrażem. Przymierzyć do lustra „Osobowość”: Zgoda na rolę solisty / Czynienie z charakteru instrumentu.

Wracając do tematu (w zapisie jazzowym A-B-A) – wybór muzycznych stylizacji dyskretnie wpisał się w to, co obecnie jest postrzegane jako pożegnanie. Testamentu Ery nie będzie, a przynajmniej Dionizy Piątkowski podpisał go jedynie sympatycznym tuszem… Bądźmy dla siebie i dla naszej Ery sympatyczni. Jego-nasz festiwal będzie trwać dopóki jego echo ożywi nasze wspomnienia, a odsłuchiwanie płyt „Ery Jazzu” obudzi te same dreszcze, które odczuwaliśmy, siedząc w pierwszym rzędzie ciekawości, co się zaraz zdarzy na scenie? Na wielu z tych nagrań usłyszymy własne brawa… Festiwal formalnie był ostatnim. Pamiętajmy, że każda era ma swój jazz, a każdy jazz… no właśnie!

Dominik Górny

Fot. Hieronim Dymalski i Archiwum Ery Jazzu

 

Dodaj komentarz