Niedziela na Poznań Open’2013: dzień zwycięzcy


Jeśli dziś niedziela, to jesteśmy w finale Poznań Open 2013, odbywającym się na kortach Olimpii w Poznaniu turnieju pod patronatem ‚Naszego Głosu Poznańskiego”. Wczesnym popołudniem zakończy się dziesiąty turniej Poznań Open i będzie miał dziesiątego zwycięzcę. Mistrzowie challengerów rzadko, choć oczywiście zdarzają się wyjątki, wracają, aby bronić tytułu.

Przykładów nie trzeba szukać daleko – Jerzy Janowicz. W 2012 roku przyjechał do Poznania z Scheveningen, gdzie wygrał podobny turniej i dzięki czemu po raz pierwszy w karierze znalazł się w czołowej setce rankingu. Co się zdarzyło później, pamięta chyba każdy kibic. Jeszcze ubiegłej jesieni „Jerzyk” awansował do finału zawodów ATP World Tour Masters 1000 w Paryżu (to kategoria turniejów zaraz po Wielkim Szlemie), a już tego lata został półfinalistą Wimbledonu. W ciągu 52 tygodni – to najwłaściwsza miara rankingowego postępu – przeskoczył ze 109. na 17. pozycję.

Dziś równie szybko, choć nie na takim poziomie, skacze Damir Dżumhur. Jest jednym z trzech Bośniaków, którzy próbują opuścić trzecią setkę rankingu i przenieść się do drugiej. Finalista Poznań Open mówi, że taka rywalizacja dobrze robi i jemu, i kolegom. Wczorajszym zwycięstwem nad Stephane’m Robertem zapewnił sobie – od jutra – tytuł rakiety numer 1 w swoim kraju.

Dżumhur nie jest jeszcze pewien, czy ma dość talentu, aby kiedyś awansować do czołowej „20” czy chociaż „50” świata. Że na „100” powinno wystarczyć, o tym jest przekonany. Nie wie też, czy dziś wygra. Wie natomiast, że warto grać w tenisa dla takich chwil jak wczoraj. Stracił pierwszego seta, w drugim przegrywał 1:5, a jednak to on jest w finale, a nie Robert.

On i Andreas Haider-Maurer. Austriak w czołowej setce był już nie raz i nie dwa. Właśnie to mu się nie podoba w jego karierze, że nie może ustabilizować formy na wysokim poziomie. W tym roku, co tu gadać, grał słabo. W turniejach ATP World Tour odpadał w eliminacjach, więc musiał wrócić do challengerów. I znów zaczął grać przyzwoicie, o czym świadczy zwycięstwo w Fuerth dwa tygodnie temu.

A potrafi jeszcze lepiej. Na dowód przypomina wprawdzie przegrany, ale świetny pojedynek z Robinem Soederlingiem podczas US Open 2010. Szwed był wtedy numerem 5 na świecie, wygrał dwa sety, jednak Haider-Maurer potrafił wyrównać. Uległ faworytowi dopiero po wyrównanym boju w piątej partii.

Który by nie wygrał – warto zapamiętać obu, bo mogą już nigdy do Poznania nie wrócić.

Artur Rolak

Dodaj komentarz