„Mayday” Raya Cooneya – recenzje


Poniżej publikujemy kilka recenzji komedii „Mayday” Raya Cooneya, która wystawiana będzie w poznańskim Teatrze Wielkim (więcej na ten temat czytaj tutaj).

Na pełny gwizdek
Wiesław Kowalski, www.teatrdlawas.pl

„Mayday” Raya Cooneya to typowa farsa, która jak każe gatunek nie skrywa pod sytuacyjnym humorem żadnej głębszej czy poważniejszej refleksji. Krystyna Janda w Och-teatrze z powodzeniem wydobyła wszystkie śmiesznostki poszczególnych bohaterów w ich wzajemnych uczuciowych powiązaniach, umiejętnie spiętrzając nieporozumienia i tym samym potęgując komizm. Cooney, jako autor tekstów nieodmiennie śmiesznych, bogato dookreśla postaci dramatu, nie tylko jeśli chodzi o temperament czy usposobienie, ale też i pewne elementy biografii oraz miejsce w społecznej hierarchii. W niemalże inżynieryjno-matematyczny sposób z typowo farsowych chwytów tworzy konstrukcję niebotycznie śmieszną, co wcale nie znaczy, że do immentu banalną. Autor „Okna na parlament” jest mistrzem i prawdziwym majstrem w wykorzystywaniu najbardziej klasycznych sztuczek i gagów po to, by piętrzyć wszelkie możliwe qui pro quo i powstającą na naszych oczach galopadę nieprawdopodobnych pomyłek.

Na podłużnej scenie Och-teatru wszystko zatem kręci się jak na farsowy kołowrotek przystało, a deficyt sensu, jako nie mniej istotna właściwość farsy rozściela nieustanne nieporozumienia, komplikuje konflikty, starcia i uczucia. Spiętrzenie kłopotów i nieporozumień doprowadzone zostaje do sześcianu, potęgując rosnący śmiech na widowni. Ale o to przecież w farsie chodzi, o czystą zabawę, błyskotliwy, acz beztroski komizm.

Krystyna Janda, by pozostać przy inżynierii, doskonale poradziła sobie z matematyką i z całą maszynerią skomplikowanych sytuacji, w których swoją funkcję, jak zawsze w tym gatunku niebagatelną, pełni czworo drzwi. Tempo warszawskiego spektaklu jest również imponujące. Podobnie jak wyrównane aktorstwo. Pełne polotu i pomysłowości role tworzą zarówno Artur Barciś (Stanley Gardner), posiadający chyba największy naddatek zawodowej samoświadomości, jak i Adam Krawczuk (inspektor Porterhouse). Nie mniej śmieszne są w tym spektaklu panie, choć każda buduje swą postać nieco innymi środkami. Maria Seweryn, zaczyna od szarży irytującej nienaturalności, która jednak w miarę rozwoju akcji staje się coraz bardziej uzasadniona. Ilona Fronczek, gra skromniej, co nie znaczy że mniej wyraziście. Zresztą nie ma w tym przedstawieniu aktora, który grałby na pół gwizdka. I Rutkowski, tak samo jak Wierzbicki czy Friedmann mają pełną świadomość tego, w jakim przedsięwzięciu występują, potrafią więc w tej zabawie zachować pewien dystans do siebie samych. I całe szczęście.

Finezyjny Cooney
Maciej Łukomski, www.teatrdlawas.pl

„Mayday” Cooneya to jedna z najpopularniejszych komediowych sztuk grana na całym świecie. W Polsce jest jednym z najczęściej wystawianych tytułów, bijących rekordy popularności; w Krakowskiej Bagateli osiągnął liczbę 1200 spektakli.

Najbardziej znaną wersją jest prapremiera polska z początku lat 90-tych w stołecznym Kwadracie, z Wojciechem Pokorą w roli głównej

Nie dziwi popularność „Mayday”, bo to znakomita komedia, której bohaterem jest taksówkarz John Smith, lawirujący pomiędzy dwoma żonami; farsa ma zawrotne tempo, śmieszne gagi i daje wykonawcom duże możliwości aktorskiego wyrazu. Wykorzystali to aktorzy w Och-teatrze pokazując, że granie w tego typu repertuarze mają w jednym palcu. Nic w tym dziwnego, reżyserka Krystyna Janda zebrała na potrzeby premiery doświadczonych aktorów w tym gatunku, m.in. Artura Barcisia (Stanley Gerald) i Stefana Friedmanna (Bobby Franklin). Rafał Rutkowski, wcielający się w rolę Johna Smitha, ma za sobą komediowe monodramy, ale znakomicie odnalazł się w zespołowej grze, w której pokazał swój komediowy talent. A zadanie miał niełatwe, bo w „Mayday” do perfekcji trzeba opanować wejścia/wyjścia, kulminacyjne momenty, w których nie ma możliwości na spontaniczność.

Dużym zaskoczeniem jest rola Marii Seweryn (Mary Smith); aktorka, do tej pory znana widzom z ról przede wszystkim dramatycznych, pokazała, że w komediowym wcieleniu sprawdza się znakomici; bez taniej szarży i błazeństwa, w którą łatwo mógł popaść Stefan Friedmann, jako Bobby Franklin, grając geja. Co prawda aktor potraktował role homoseksualisty stereotypowo, stosując znane w teatrze do bólu „miękkie ruchy”, ale dzięki aktorskiemu doświadczeniu i scenicznemu wyczuciu, powstała komiczna, ciekawie zagrana rola.

Krystyna Janda przeniosła akcję sztuki w lata 60-te, których znakiem rozpoznawczym są m.in. przeboje Beatlesów. Muzyka czwórki z Liverpoolu w warszawskim przedstawieniu okazała się „strzałem w dziesiątkę”, dodając spektaklowi finezji. A tej nie brakuję również w scenografii, bardzo minimalistycznej i kolorowej.

Janda po raz kolejny udowodniła, że potrafi prowadzić aktorów, ma nowatorskie pomysły i w reżyserskim fachu odnajduję się równie dobrze, jak i w aktorstwie. Bo wbrew pozorom wyreżyserowanie komedii jest o wiele trudniejszym zadaniem, niż reżyseria chociażby klasyki. Taki spektakl musi mieć swoje tempo, dobrych aktorów i ciekawe rozwiązania inscenizacyjne. Tego wszystkiego u Jandy nie brakuje. Na miłe spędzenie letniego wieczoru spektakl w Och-teatrze nadaje się w sam raz.

 Wieczór z Barbarą, poranek z Mary

Alicja Pawlikowska, http://tvp.info

Życie zdeklarowanego bigamisty Johna Smitha między dwoma domami – w Streatham i Wimbledonie – pewnie przypominałoby sielankę, gdyby nie wypadek. Policja odwiedza go w obu mieszkaniach. Od tego momentu John i jego bezrobotny sąsiad z góry wiją sieć kłamstw, w której sami się plączą, wywołując tym przezabawne dialogi. Na „Mayday” mistrza farsy Raya Cooneya zaprasza warszawski Och-Teatr. Wydawałoby się, że dzielenie życia między dwiema kobietami jest czymś wyjątkowo podłym, ale nie w przypadku Johna Smitha (Rafał Rutkowski), który każdą ze swych żon traktuje równo. W kalendarzu skrupulatnie zapisuje, kiedy i dla której z nich – Mary (Maria Seweryn) czy Barbary (Monika Fronczek) – ma czas, np.: „WZB” oznacza wieczór z Barbarą, a „PZM” poranek z Mary. Zapytany, jak może ciągnąć podwójne życie, odpowiada: „przecież nie mógłbym jej (Barbarze/Mary) tego powiedzieć!”. Wymówki nie są problemem – żon nie dziwi, że John jako taksówkarz wychodzi o nietypowych porach z domu.

Można też pokusić się o stwierdzenie, że bohater obie żony kocha, co wynika z tego, jak dramatycznie stara się, by obie się o sobie nie dowiedziały, angażując w kłamstwa i podszywanie się pod wiele osób na raz lojalnego sąsiada Stanley’a (Artur Barciś). Ich „ugotowana” sytuacja, rodzi u widza współczucie, a coraz więcej komplikacji i spirala kłamstw bawią do łez.

Na wystawienie w Warszawie sztuka czekała 10 lat. Krystyna Janda, która postanowiła to zmienić i udostępnić ją nowemu pokoleniu, rzeczywiście wyświadczyła widowni przysługę, bo na „Mayday” nie bez powodu mówi się – najlepsza sztuka świata, do tego z dobrą obsadą, jak to ma miejsce w Och-Teatrze, zapewnia dużą porcję rozrywki. Całość dopełnia podzielona na pół i utrzymana w wesołej kolorystyce scenografia z pomysłowo wplecionymi fragmentami obrazu Mondriana i piosenki Beatlesów, m.in. „Help”.

Aż żal, że spektakl się kończy!

Martyna Jurczak, www.teatrdlawas.pl

MAYDAY, jeden z najsłynniejszych sposobów wezwania pomocy, jest jednocześnie tytułem premierowego spektaklu w reżyserii Krystyny Jandy w Och-teatrze.

„Mayday” jest niezwykle barwną komedią omyłek, która rozbawi największego ponuraka, a wszystkim tym, którzy już zapomnieli, że posiadają mięśnie brzucha – przypomni o tym z pewnością. Autorem komedii jest Ray Cooney, który dzięki swoim farsom zasłynął jako dramaturg na całym świecie. Również w Polsce nie jest debiutantem – jego komedie były dotąd wystawiane między innymi w krakowskim Teatrze Bagatela czy we wrocławskim Teatrze Polskim. Akcja dramatu rozgrywa się w Londynie, w cudownych latach sześćdziesiątych. Jednak dla głównego bohatera, taksówkarza Johna Smitha, pewien poranek nie jest już tak cudowny. Otóż nieszczęśliwy wypadek doprowadza do wyjścia na jaw jego największej tajemnicy – faktu, iż jest bigamistą. Wraz z przypadkowym wyjawieniem jego sekretu zaczyna się najstraszniejszy koszmar w życiu bohatera. Smith, któremu dotychczas bardzo podobało się jego podwójne życie, nie chce łatwo się poddać i wraz ze swoim przyjacielem Stanleyem staczają bój na śmierć i „podwójne życie” z żonami taksówkarza oraz inspektorami londyńskiej policji . Fabuła płynie wartko i widz nie ma ani chwili wytchnienia między jednym a drugim napadem śmiechu. Spektakl wypełniony jest po brzegi zabawnymi dialogami, a niejedna z odzywek pretendować może do miana stania się wyrażeniem „kultowym”. Utwory Beatelsów, będące ilustracją spektaklu, umilają czas widzom również podczas antraktu. Na uwagę zasługuje również ciekawa scenografia, której funkcjonalność pomaga widzowi nadążyć za szybkim tempem prowadzenia akcji. Wszyscy aktorzy swoje zadania aktorskie wykonali na piątkę z plusem. Jednak na największą uwagę zasługują tym razem panowie. Wcielający się w główną rolę Rafał Rutkowski po raz kolejny udowadnia, że w roli komediowej czuje się jak ryba w wodzie; natomiast Adam Krawczuk i Maciej Wierzbicki stworzyli przezabawne kreacje inspektorów policji. Stefan Friedman znakomicie wcielił się w niewielką, acz bardzo wyrazistą, postać Bobbyego Franklina – ekscentrycznego homoseksualisty. Spektakl polecam wszystkim spragnionym dobrej zabawy w teatrze, pomimo jednego mankamentu, bo kiedyś przedstawienie przecież musiało dobiec końca.

Mayday, czyli kapitalny masaż przepony

http://notatnikkulturalny.blogspot.com

Wspominałem już kilka dni temu iż w ramach Dnia Matki zabieramy z żoną obie mamy do teatru. W ubiegłym roku było muzycznie i widowiskowo, tym razem szukając jakiegoś tytułu stwierdziłem, że weźmiemy coś lekkiego. I powiem Wam, że lepiej trafić byłoby trudno. Mayday to jedna z popularniejszych komedii teatralnych, ale przez ponad 10 lat w Warszawie grana nie była (kiedyś chyba w Kwadracie szalał w niej Pszoniak). Teraz zabrała się za nią Krystyna Janda, a efekt można zobaczyć w Och-teatrze. Kto był ten już wie – specyficzna scena (przerobione kino), bo aktorzy występują na środku, a publiczność siedzi po bokach. Jak tu sobie poradzić z graniem w takich warunkach? Ano należy pamiętać aby grać bokiem, albo twarzą przez chwilę w jedną, a potem w drugą stronę :) Troszkę żartuję, ale z kim bym tam nie był wszyscy dziwią się temu rozwiązaniu – ale uwierzcie nie przeszkadza ono bardzo w odbiorze sztuki. Aktorzy po prostu nieustannie są w ruchu, co jeszcze bardziej potęguje efekt komiczny. Scenografia – niezłe rozwiązanie by jedno pomieszczenie na środku grało jednocześnie dwa mieszkania, po bokach drzwi, obok siebie dwa telefony (choć w rożnych domach) i widz musi w szybkiej akcji połapać się w którym miejscu właśnie się znajdujemy. Zwariowane podobnie jak cała sztuka. Cała historia dzieje się w Londynie i opowiada o losach pewnego taksówkarza – Johna Smitha. Wydawałoby się szaraczek, który nie ma w sobie nic nadzwyczajnego. Ale ma on pewną tajemnicę – otóż od dłuższego lawiruje między dwoma kochającymi go żonami i dwoma mieszkaniami. Opracował sobie nawet specjalny grafik, aby jego podwójne życie mogło toczyć się bez przeszkód. Cóż – jak się domyślamy kłamstwo ma krótkie nogi. Wystarczył nieduży wypadek, wizyta w szpitalu i nagle nasz bohater staje w obliczu nie tylko posypania się swojego grafiku, ale również musi wymyślać coraz bardziej piętrowe tłumaczenia – przed obiema kobietami oraz policją, która została poinformowana o zaginięciu w obu miejscach zamieszkania.

Wartka akcja, fajnie i sugestywnie zarysowane postacie, świetnie skonstruowane komiczne sceny następujące jedna po drugiej, ale to jeszcze nie wszystko. Drugą połowę sukcesu dają aktorzy – m.in. jak zwykle komiczny Rafał Rutkowski oraz jego koledzy z teatru Montownia (Adam Krawczuk, Maciej Wierzbicki), Maria Seweryn, dotąd mi nie znana Monika Fronczek, pojawia się też w charakterystycznej roli Stefan Friedman, ale wszystkich na głowę i tak bije Artur Barciś, który gra przyjaciela głównego bohatera. Obaj na scenie dają po prostu pokaz umiejętności komediowych.

Oczywiście całość jest farsowa, więc mamy mnóstwo min, krzyków, biegania, pomyłki i nieporozumienia piętrzą się niesamowicie, ale zabawa jest kapitalna. Ukrywanie, ucieczki, najbardziej absurdalne pomysły na wyjaśnienia (oczywiście dobrze się rozgrywa komediowo wątki homoseksualne i domysły z tym związane)… Do tego jeszcze fajny klimat lat 60-tych (i kostiumy, i muzyka Beatlesów). I niech mi nikt nie mówi, że to proste by zrobić dobrą komedię! Jeżeli to dzięki lżejszym sztukom można utrzymać tez poważniejszy repertuar to należy tylko cieszyć się z tego, że ten lżejszy też jest na najwyższym poziomie. To po prostu trzeba zobaczyć!

 Help! I need somebody
Anna Czajkowska, www.teatrdlawas.pl

Mayday” („Run for your wife”), zabawna farsa teatralna, już dawno okrzyknięta została najlepszą współczesną komedią omyłek. Autor, Ray Cooney, to brytyjski dramatopisarz i aktor, nazywany „mistrzem farsy”. Jego komedie od ponad 40-stu lat podbijają serca widzów Europy Zachodniej, Broadway’u oraz goszczą na scenach teatralnych całego świata. Charles Spencer, nestor krytyków teatralnych określił go nawet mianem „skarbu narodowego”. Polska prapremiera sztuki odbyła się w 1992 roku, by kolejno zagościć w repertuarze ponad dwudziestu polskich teatrów. W Warszawie nieobecna od 10-ciu lat, powraca w nowej inscenizacji, tym razem na deski Och-teatru.

„Mayday” (słowo nadawane drogą radiową ze statku lub samolotu, który znalazł się w niebezpieczeństwie), spektakl grany w Och-teatrze, to historia londyńskiego taksówkarza, Johna Smitha (Rafał Rutkowski) szczęśliwego męża dwóch żon, z podwójnym do tej pory, satysfakcjonującym życiem. Dzięki zaszyfrowanemu, szczegółowo opracowanemu i skrupulatnie przestrzeganemu rozkładowi każdego dnia, z powodzeniem oszukuje kochające go kobiety. Beztroskie dotąd życie komplikuje się, gdy ulega ulicznemu wypadkowi, a jego tajemnica lada chwila może wyjść na jaw. Bohater próbuje ukryć bigamię przed policją, małżonkami, a nawet mediami. Piętrzą się zaskakujące zdarzenia, tarapaty, trudne do rozwiązania sytuacje, w które wplątane zostają osoby postronne, między innymi ekscentryczny i wścibski homoseksualista Bobby (Stefan Friedmann) oraz przyjaciel i sąsiad Johna Smitha, Stanley Gardner (Artur Barciś). Nawet jeśli niewiele brakuje, by przekonać, obie panie – Mary Smith (Maria Seweryn) i Barbarę (Monika Fronczek) o niewinności ich wspólnego małżonka, to z podejrzliwymi oficerami policji – inspektorem Throughton’em (Maciej Wierzbicki) i inspektorem Porterhouse’em (Adam Krawczuk) nie pójdzie już tak łatwo… .

Nietuzinkowy komizm sytuacyjny, błyskotliwe i cięte dialogi, w połączeniu z gwałtownymi, niespodziewanymi zwrotami akcji rozśmieszają publiczność do łez i ukazują cały wdzięk i mistrzostwo tej formy teatralnej. Ray Cooney tak mówi o swojej farsie – „Jako aktor grający w farsie, bardzo ciężko pracujesz. Kiedy schodzisz ze sceny, masz poczucie, że dałeś z siebie wszystko, maksimum techniki aktorskiej. Dla widzów to takie proste i lekkie; często nie doceniają wysiłku aktora . Ale – im więcej się śmieją, tym mam większe poczucie dobrze odegranej roli”. Czy potwierdzą to reżyser i aktorzy spektaklu?

Bezkonkurencyjny duet – Rafał Rutkowski i Artur Barciś, jako pan Smith i jego przyjaciel Stanley, daje prawdziwy popis komediowych technik. Prześmieszne gagi w ich wykonaniu zadowolą zapewne każdego wielbiciela farsy. Stefan Friedmann, czyli homoseksualista – projektant mody Bobby, choć rolę ma tym razem niewielką, z powodzeniem i wyczuciem ukazuje przerysowaną sylwetkę swego bohatera (rozbrajająca zaleta jego gry). Maria Seweryn, jako Mary, pierwsza żona Johna, doskonale radzi sobie w tym męskim towarzystwie, miotając się pomiędzy telefonem, drzwiami kuchni, filiżankami z kawą. Wraz z Moniką Fronczek pokazuje kawał dobrego aktorstwa. Słowa uznania należą się autorowi kostiumów, Tomaszowi Ossolińskiemu oraz scenografowi Arkadiuszowi Kośmiderowi. Dzięki nim, a także muzyce zespołu The Beatles, widz wprowadzony zostaje w klimat londyńskich lat 60-tych, z charakterystycznym stylem i niezapomnianymi przebojami , m.in. kultowym „Help!”. Krystyna Janda nie po raz pierwszy pokazuje, że komediowe klimaty tej formy teatralnej są jej bliskie. „Mayday” w jej reżyserii może co wieczór liczyć na pełną widownię i zasłużone salwy śmiechu. A przecież o to chodzi w farsie – o niewymuszoną zabawę, nagradzaną wielkimi brawami.

Kochajcie teatr!

Michał Janusz

http://teatrdlawas.pl/teatr/tdw/index.php?option=com_content&task=view&id=24925&Itemid=72

„Mayday” w warszawskim Och-teatrze to niezwykle zabawna komedia, pełna pomyłek, nieporozumień i dziwnych zbiegów okoliczności. Sztuka autorstwa Raya Cooney’a podbiła publiczność teatralną zachodniej Europy oraz Broadwayu. Uchodzi za jedną z najlepszych fars na świecie. Spektakl wystawiany jest na scenach teatralnych w wielu miastach w Polsce, m.in. we wrocławskim Teatrze Polskim, gdzie cieszy się niesłabnącą popularnością od 19 lat!. Do stołecznego repertuaru przedstawienie powróciło, tym razem w reżyserii Krystyny Jandy, po dziesięcioletniej nieobecności.

Akcja sztuki rozgrywa się w Londynie. Głównym bohaterem jest mężczyzna, John Smith (Rafał Rutkowski), który okazuje się bigamistą. Ma dwie kochające go żony, z którymi pomieszkuje w różnych częściach miasta. Jako pierwszą poślubił Mary Smith (Maria Seweryn), drugą żoną jest Barbara Smith (Monika Frączek). Uprawiający zawód taksówkarza John prowadzi wygodne, szczęśliwe życie – ustawione według szczegółowego harmonogramu. Nie zważa na pogrążanie siebie i swoich bliskich w pajęczynie ciągłych kłamstw i niedomówień. Sielankowy tryb życia trwa do czasu pewnego dziwnego incydentu, w wyniku którego bohater zostaje ranny w głowę. Niespodziewany wypadek prowadzi do niezwykłych zbiegów okoliczności oraz ciągu wydarzeń błędnie interpretowanych przez bohaterów sztuki. W rezultacie wszystko zmierza do zdemaskowania podwójnego życia Smitha. John na wszystkie możliwe sposoby usiłuje wybrnąć z tarapatów, a pomaga mu w tym jego sąsiad Stanley Gardner (Artur Barciś). Akcja sztuki nabiera coraz to intensywniejszego tempa, a jego wyznacznikami są cudowne wprost pomysły na rozbawienie publiczności.

Wyrazy uznania za doskonale wykonaną robotę scenograficzną należą się panom Tomaszowi Ossolińskiemu oraz Arkadiuszowi Kośmidrowi, którzy przygotowali dekoracje oraz kostiumy. Te elementy spektaklu idealnie harmonizują z całością przedstawienia. Na nietypowej, ustawionej pośrodku sali scenie Och-Teatru, umiejscowiono dwa mieszkania – żółte i niebieskie. Są także dwa telefony, które w przedstawieniu pełnią bardzo ważną funkcję w komunikacji głównych bohaterów.

Wszyscy aktorzy zagrali swoje role rewelacyjnie. Euforia dobrego nastroju, będąca wynikiem przezabawnych aktorskich kreacji, udzielała się każdemu z widzów. Z ról męskich, poza Rafałem Rutkowskim (aktor chyba jest w stanie perfekcyjnie zagrać każdą powierzoną rolę) oraz jego kolegami z niezależnej grupy teatralnej Montownia (Maciej Wierzbicki, Adam Krawczuk), wspaniale wypadli także Artur Barciś i Stefan Friedmann.

Maria Seweryn o swojej roli, jednej z małżonek Johna, powiedziała: „Dla mnie ta rola to kolejny etap szkoły aktorskiej – nigdy nie grałam w farsie, tym bardziej – w klasycznej farsie. A „Mayday” to farsa fars. Na szczęście mam obok siebie mistrzów tego gatunku – Artura Barcisia, Stefana Friedmanna. Farsa jest najtrudniejszym gatunkiem teatralnym, zrozumiałam to teraz, na próbach. Tu nie wystarczy doświadczenie i talent, trzeba mieć absolutnie doskonałą technikę”.

Lawina komplikacji, w które wplątują się występujące na scenie postaci oraz komizm sytuacji fabularnych i języka sprawia, że sztuka „Mayday” od wielu lat rozśmiesza publiczność na całym świecie. Tak jest również w przypadku inscenizacji w Och-teatrze. Samo przedstawienie oraz antrakt zostały dodatkowo wzbogacone piosenkami z repertuaru zespołu The Beatles. Wykorzystana muzyka genialnie podtrzymuje wspaniały – towarzyszący miejscu i wydarzeniu – nastrój. Krystyna Janda nie pomyliła się mówiąc o spektaklu: „Oddaję Państwu z radością ten utwór, o którym marzą teatry i aktorzy. Cieszcie się nim i zjadajcie jak landrynkę, lekko i bez zastanowienia. Kochajcie teatr jako miejsce radości i zabawy”.

Mistrzostwo gatunku!

Katarzyna Cymbalista

Teatr dla Was

Krystyna Janda wytoczyła ciężkie działa przeciw jesiennej melancholii. Wystawiła na deskach Och-teatru sławioną na całym świecie, szalenie zabawną, mistrzowską farsę pióra angielskiego komediopisarza Raya Cooneya. Kapitalna obsada aktorska dopełniła geniuszu sztuki, której nie grano w stolicy od dekady. Nic zatem dziwnego, że widzowie wypełniają widownię po brzegi nawet wówczas, gdy od głośnej premiery minęło już pół roku

Nie bez powodu sztuka „Mayday” zyskała miano jednej z najlepszych komedii na świecie. Widz w trakcie spektaklu atakowany jest żartami sytuacyjnymi, które bez względu na posiadane przez niego poczucie humoru wywołują salwy niepohamowanego śmiechu. Coraz to nowe gagi wprawiają w beztroski, radosny nastrój. Fabułę komedii tworzy historia londyńskiego taksówkarza bigamisty, kursującego między dwoma kochającymi go żonami. Perfekcyjnie zakodowane, podwójne życie zostaje zrujnowane przez wypadek, który bez reszty komplikuje beznadziejną sytuację, odkrywając tym samym tajemnicę głównego bohatera.Podobnie jak u Hitchcocka spektakl zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie. Wartka akcja, postępujący dramat bohatera i komizm sytuacji intrygują widza oraz koncentrują jego całą uwagę. Bez wątpienia dużą rolę odgrywają tu doskonałe dialogi i perfekcyjna gra aktorska. Rafał Rutkowski w roli obrotnego taksówkarza wypadł znakomicie. Aktor tego formatu właściwie nie musiałby nawet nic mówić. Jego gra ciała i mimika w połączeniu z doświadczeniem oraz techniką aktorską a także sprzyjającą fizjonomią stanowią o szczególnym kunszcie artystycznym. Artur Barciś, wcielając się w postać przyjaciela domu, zachwyca osobliwą kreacją, po raz kolejny dowodząc niekwestionowanej wirtuozerii warsztatowej, słusznie stawiającej go na czele polskich aktorów komediowych. Duet Rutkowskiego i Barcisia jest absolutnie najlepszym rozwiązaniem, jakie Janda mogła widzowi zaproponować, aby w największym stopniu pokazać mistrzostwo dzieła, które z sukcesem wyreżyserowała. Reżyser przeniosła sztukę w lata sześćdziesiąte, dzięki czemu widzowie poza fantastyczną grą aktorską mogli również posłuchać Beatlesów, a wszystko to podziwiając subtelną, pełną klimatu scenografię autorstwa Arkadiusza Kośmidra oraz oglądając wspaniałe, klasyczne kostiumy zaprojektowane przez Tomasza Ossolińskiego. O tym, że farsa jest jednym z najtrudniejszych do zagrania gatunków wspominała w wywiadzie Maria Seweryn, natomiast sam autor sztuki stwierdził kiedyś, że wysiłek aktora włożony w odegranie swojej postaci zostaje odzwierciedlony w śmiechu widza. Biorąc pod uwagę to, że widownia w trakcie spektaklu niemal nie milkła zanosząc się śmiechem, możemy przyjąć, że aktorzy dali z siebie maksimum.

 

 

Dodaj komentarz