Poznaniacy z uwagi na marne wyniki osiągane w ligowych potyczkach, pokładali nadzieję w zawodach organizowanych przez PZPN, dotychczas otwierały przed Lechem wprawdzie jedyną realną szansę udziału w Lidze Konferencji Europy. To, jak bardzo poważnie lechici podchodzili do tych zmagań potwierdzały liczne wypowiedzi trenera Dariusza Żurawia, albo choćby ta przed rozpoczęciem spotkania z Rakowem Michała Skórasia: „Musimy zagrać tak, jakby był to nasz ostatni mecz sezonu” – mówił.
Parcie na triumf w finalnym spotkaniu rozgrywanym w Lublinie było w Poznaniu zatem ogromne. Presja z nim związana równoznaczna. Łatwo było ją dostrzec w początkowych minutach, gdy lechici grali chaotycznie i niedokładnie operowali między sobą futbolówką. Szybko zdołali ją jednak przezwyciężyć i raptem ruszyli z atakami na rywali. Co warte uwagi, Lech w pierwszym kwadransie wypracował sobie dwie świetne okazje, co było dotąd przez długi czas rzadkością w jego grze. Groźne uderzenie Pedro Tiby minimalnie minęło słupek, zaś strzał oddany przez Jana Sykorę z głowy świetnie wybronił golkiper zespołu gości.