Lech Poznań na drodze krzyżowej. Dekada historii


Stacja VII: Serce legendy pozostawione przy Bułgarskiej

U kibiców będzie miał dozgonny szacunek. Na boisku twardy wojownik, wkładający w każdy mecz dużo zdrowia i serca. W poznańskim klubie przeszedł wszystkie szczeble: od piłkarza przez trenera kolejnych grup młodzieżowych, rezerw, aż wreszcie pierwszego zespołu. Ivan Djurdjević przejął kadrę po fatalnym zakończeniu sezonu i pod jego wodzą zespół wreszcie preferował bardzo ofensywną i ładną dla oka piłkę.

Początkowo zdawało się, że wszystko funkcjonuje jak po maśle, zgodnie ze strategią. Ekipa poznańskiego Lecha do nowego sezonu wkroczyła bajerancko. Po czterech kolejkach zaliczyła komplet punktów i fotel lidera. To jednak nie był przełom, ale tylko przebłysk nadziei.

Po pięknym starcie przyszła zadyszka. Zaczęło się od nokautującego ciosu, wyprowadzonego przez Wisłę Kraków, która pokonała w Poznaniu Kolejorza aż 5:2. Tę porażkę traktowano jedynie jako wypadek przy pracy, lecz później, w następnych dziewięciu kolejkach, Lech wygrał zaledwie dwa razy, a pięciokrotnie schodził z murawy pokonany. Jakby tego było mało, poznaniacy pogrążyli się, odpadając z 1/16 finału Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa. Drużyna pierwszoligowa skompromitowała lechitów, lecz zwyciężyła w pełni zasłużenie. Zaraz po meczu doszło do energicznych rozmów z szalikowcami Lecha. Podczas nich fanatycy zażądali od kibiców koszulek, stwierdzili, że nie są ich wart. To był przedostatni mecz Serba w barwach Lecha. Po następnym meczu, znowu przegranym – z Lechią – zarząd postanowił zakończyć współpracę z „Djuką”.

Udany eksperyment wprowadzony w rezerwach Kolejorza z trójką obrońców, Djurdjević chciał przełożyć na pierwszy zespół. Nowy system niezupełnie odpowiadał piłkarzom. Mimo to, Serb wierzył w sukces tego ustawienia i bezwarunkowo na niego stawiał. Z biegiem czasu defensywa Kolejorza popełniała liczne błędy, jej gra była zbyt czytelna dla przeciwnika. Ostatnią deską ratunku na uratowanie taktyki było wprowadzenie do wyjściowej jedenastki zawodników, którzy niegdyś rozgrywali mecze w rezerwach Lecha. Poziom ekstraklasy jednak przerósł zarówno Macieja Orłowskiego, jak i Vernona de Marco, pomimo włożonego przez nich maksymalnego wysiłku.  Ostatecznie „Djuka” został zmuszony powrócić do dawnego ustawienia z czwórką defensorów. Treningi poświęcone nowemu systemowi poszły na marne.

Więcej na kolejnych stronach tego artykułu:

Dodaj komentarz