Lech Poznań na drodze krzyżowej. Dekada historii


Stacja VI: Niedokończony „circus” Bjelicy

Nenad Bjelica to zupełnie innego kalibru trener względem Jana Urbana. Jest to szkoleniowiec silnego charakteru, nieustępliwości, waleczności i twardej ręki. W swojej przeszłości wprowadził Austrię Wiedeń do Ligi Mistrzów. Wielokrotnie przekonywał o gotowości Lecha na podbój tych rozgrywek. Ostatecznie z planu nici. Kolejorz za kadencji Chorwata nie sięgnął po tytuł mistrzowski. Innymi słowy, lechici nie mieli prawa udziału w tych mistrzostwach.

Chorwacki trener od początku zaczął imponować. Poukładał grę w każdej formacji i odcisnął na drużynie swoje piętno. Zbudował także najlepszą defensywę w lidze. W debiutanckim sezonie zajął 3. miejsce. Apetyty były większe, ale cel minimum – start w europejskich pucharach – zrealizował. Następny sezon pod jego przywództwem jest traktowany jako straszny obciach, zakończony „grobową atmosferą”. Po rundzie zasadniczej, Lech prowadził w tabeli, miał otwartą autostradę do mistrzostwa. Kibice byli niemalże pewni upragnionego tytułu, zważając na atrakcyjny futbol, jaki Kolejorz prezentował. W grupie mistrzowskiej poznaniacy doznali trzech porażek, a czarę goryczy przelał przegrany pojedynek z Jagiellonią Białystok, który pozostawił tylko matematyczną szansę na zdobycie ligowego triumfu. Nie pomogła cisza medialna, ogłoszona przez Bjelice, która miała sprawiać, że lechici będą koncentrować się tylko na najbliższych meczach. Bezbarwny finisz mocno podkopał zaufanie włodarzy i sympatyków klubu. Pomimo że do końca kontraktu Chorwata pozostały tylko dwa miesiące, to umowa bez względu na to, została z nim rozwiązana. W końcówce stery Kolejorza przejęło trio: Rafał Ulatowski, Jarosław Araszkiewicz i Tomasz Rząsa. Nagła zmiana sztabu nic nie zmieniła. Poznaniacy z Wisłą Kraków zremisowali, a z Legią zebrali ostry łomot, przegrywając 0:3. 20 maja miało być przy Bułgarskiej święto, a była stypa.

Więcej na kolejnych stronach tego artykułu:

Dodaj komentarz