Ilustracje z Biblioteki Norwida


W każdej bibliotece są książki, w większości książek są ilustracje, zatem tytuł „Ilustracje z Biblioteki Norwida”, która to w Zielonej Górze się znajduje, oznacza zapewne, że jest ona – biblioteka, nie Zielona Góra – pełna ilustrowanych książek. Otóż nie.

Wszystko sprowadza się do Muzeum Ilustracji Książkowej, instytucji, która mieści się w zielonogórskiej Bibliotece Cypriana Norwida. Warto zobaczyć to muzeum, nawet jeśli jest się mieszkającym na stałe w Poznaniu lub w jego okolicach czytelnikiem „Naszego Głosu Poznańskiego”. A może właśnie dlatego by trzeba? Przecież odległość w linii prostej z Poznania do Zielonej Góry to zaledwie niecałe 110 km (gorzej jest już z podróżowaniem drogami – 150 km z kawałkiem). Pobyt w tym mieście Bachusa to doskonały pomysł na jednodniowy wakacyjny wypad w ciekawe miejsce.

Co jest w tym muzeum?

Ekspozycja zaczyna się w roku 1001, który ważny był przez to, że w okolicy Zielonej Góry pojawili się benedyktyni, a wraz z nimi pierwsze – bardzo możliwe, że zdobione, tego nie wiadomo na pewno – kodeksy rękopiśmienne przywiezione z klasztoru pod Rawenną w Italii. Dalej mamy bardzo dokładny i poparty wieloma przykładami przegląd technik graficznych na przestrzeni wieków.

Po pierwsze jest to drzeworyt, a najcenniejszy spośród bibliotecznych starodruków drzeworytowych przedstawia panoramy trzech raczej większych miast dawnej Rzeczpospolitej wykonane w drzeworycie: Krakowa, Wrocławia i Nysy Kłodzkiej. W Muzeum można także obejrzeć dwie ciekawe drzeworytowe mapy wykonane w XVI stuleciu i opublikowane w dziele „Cosmografphia”, którego autorem jest Sebastian Münster. Pierwsza z nich to Śląsk z krótką informacją o krainie, z kolei druga przedstawia Polskę w roku 1544, czyli obszar od Gdańska po Litwę i od źródeł Odry po Kijów. Co najważniejsze z racji umiejscowienia Muzeum, mapa ta nie uznaje jeszcze położenia Zielonej Góry, która, notabene, prawa miejskie otrzymała około roku 1323 (Poznań był wtedy miastem już od 70 lat!). Wiek XV, a właściwie jego schyłek, to już miedzioryt. Pojawiają się wtedy bardzo dokładne, bo z misternym wręcz wykończeniem, duże mapy, niezwykle wnikliwe plany i widoki miast. Dalej mamy wiek XIX, czyli: staloryt, litografię i w końcu drzeworyt sztorcowy, bo ilustracja litograficzna musiała być osobno wklejana do każdej książki oddzielnie, co czyniło ją techniką dość czasochłonną. W Polsce drzeworyt sztorcowy szybko zyskał popularność zwłaszcza w wysokonakładowych czasopismach. W Muzeum prezentowane jest nawet kilka numerów warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego” (w latach 1859–1939 był to najpopularniejszy ilustrowany tygodnik pozytywizmu, w którym publikowali np.: Henryk Sienkiewicz i Eliza Orzeszkowa). U schyłku wieku XIX zaczęto też wykorzystywać odbitki fotograficznej. W rzeczywistości jednak był to najgorszy okres dla polskiej ilustracji książkowej. Obrazy były tu niewyraźne, monotonne i przedstawiały sobą raczej niewielką wartość artystyczną.

Na końcu w muzeum są też, bo jakże mogło by być inaczej?, aktualne prace autorów polskiej grafiki książkowej, przy czym zbiór ten systematycznie rośnie. Ułożone one są wg chronologii aktywności twórczej tych autorów. Ekspozycję wzbogacają także nowatorskie, pełne ciekawych pomysłów projekty najmłodszego pokolenia utalentowanych ilustratorów: Eli Gaudasińskiej, Tereski Wilbik, Jolanty Marcolli, Grażynki Michalak-Bazylewicz, Eli Krygowskiej-Butlewskiej, Eli Wasiuczyńskiej, Ewy i Pawła Pawlaków, a także Agnieszki Żelewskiej.

Muzeum jest czynne i otwarte dla szerokiego grona odbiorców. Chociaż z założenia powstało i funkcjonuje ono przede wszystkim z myślą o młodzieży szkolnej, to nie zapomina o ludziach kultury i szerokim gronie sympatyków pięknej książki. Dlatego pracownicy muzeum czekają na wszystkich chętnych, którzy tylko chcą je odwiedzić i nauczyć się czegoś nowego. Najpierw jednak – szczególnie w lecie – trzeba zadzwonić i umówić się na wizytę: 68 45 32 616.

Co potem?

Potem, dla tych których nóżki będą boleć od zwiedzania i podziwiania starodruków (zresztą, nie tylko dla nich), dobrze by było gdzieś sobie usiąść, odpocząć i uporządkować w głowie informacje z muzeum. Jako propagatorka ilustracji do książek od razu mam tutaj propozycję. Sugeruję mianowicie, żeby – najlepiej w tych obecnych upałach – wypić filiżankę albo i szklaneczkę mrożonej czekolady (może być z alkoholem) zagryzając orzeźwiającym sorbetowo-arbuzowym deserem lodowym w pijalni czekolady na Starym Rynku w Zielonej Górze. Desery te zawsze mają spore rozmiary, starczą więc za małe danie obiadowe i są naprawdę dobre. Dobrze o tym wiem, bo sama próbowałam.

 

 

Natalia Mikołajska

 

Dodaj komentarz