Hot Water – powrót poznańskiej legendy muzycznej


O przywracaniu do życia scenicznej legendy, pudełkach po cygarach, Marylin Monroe i ikonach z Maciejem Sobczakiem – w gorącej wodzie kąpanym wokalistą i gitarzystą poznańskiej grupy Hot Water – rozmawia Marcin Cybulski.

Hot Water

Na zdjęciu: Dariusz Nowicki (perkusja), Maciej Sobczak (gitara, wokal)

Marcin Cybulski: – Od kilku miesięcy w eterze krążą wiadomości o muzycznym powrocie grupy Hot Water. Jaka jest prawda? Potwierdzasz oficjalnie przy świadkach?

Maciej Sobczak: – Potwierdzam, Hot Water powraca. Podjęliśmy wraz z Darkiem Nowickim i Robertem Fraską, czyli perkusistą i basistą wiążącą decyzję mniej więcej w lipcu 2015 roku. Chcieliśmy ponownie skrzyżować gryfy, póki co w tercecie. Od tego czasu, ze względów personalnych, doszło do zmiany na pozycji basisty. Roberta zastępuje Piotr Tarnawski. To tyle, potwierdzam.

MC: – Jakie są więc plany zespołowe na 2016 rok? Ostatnia płyta Hot Water ukazała się ponad dekadę temu. Ceny pierwszych Waszych dwóch płyt w serwisach aukcyjnych sięgają niebotycznych wartości. Będą reedycje? Będzie materiał premierowy? Będą koncerty?

MS: – Chciałbym, aby były reedycje. Nie wiem jednak, czy jest to fizycznie możliwe. Sam nie posiadam ani płyt, ani kaset ani też nagrań ze starym materiałem. Niestety, nigdy nie przykładałem do tego większej uwagi. Pewnie na starość będę tego żałował. Wszystko rozeszło się wśród ludzi – fanów, znajomych i przyjaciół. Nie wiem też, czy istnieją taśmy-matki. Być może Darek Nowicki, który zajął się też sprawami organizacyjnymi w Hot Water dotrze do źródeł. Albo też zarejestrujemy materiał archiwalny ponownie. Nowy materiał się zaś tworzy. Działamy odmiennie – nie ogrywamy materiału koncertowo przed zarejestrowaniem. Po prostu tworzymy, testujemy materiał na próbie i rejestrujemy krok po kroku. U Przemka Ślużyńskiego w MM. Robimy to bardzo spontanicznie i ad hoc. I to mi odpowiada. Prace nad ogrywaniem nowego materiału trwają. Chcemy też zapraszać do współpracy koncertowej ludzi powiązanych w przeszłości z Hot Water. Mam nadzieję, że dla fanów będą to niespodzianki. Ale bazę zespołu personalnie buduję na „trójce”. Mamy do dyspozycji bas, gitarę, perkusję i wokal. Tak ma być.

MC: – Ponawiam pytanie: a plany koncertowe?

MS: – Koncerty planujemy głównie wczesną jesienią. Do tego czasu na pewno zagramy kilka pomniejszych imprez – bez większej promocji. Sam też planuję kilka mniejszych koncertów solowych – z repertuarem moim i coverami. Musimy się wdrożyć, ponownie poczuć sceniczną energię. Jeśli bacznie będziecie śledzić nasze poczynania to dotrzecie do wszystkich informacji. Jeśli nie będziecie – pewnie usłyszycie o tych większych imprezach jesiennych. Zachęcam więc do zaglądania na nasze media społecznościowe. Zarówno kameralia jak i plenery mają swoje zalety. Nie przegapcie niczego.

MC: – Co się zmieniło w Twoim podejściu do tworzenia muzyki? Nowe brzmienia, nowe instrumenty, nowe inspiracje?
MS: – Najmniej jest nowych inspiracji. Nie mam jednego mistrza, poruszam się w tym obszarze eklektycznie. Podglądam ludzi grających prosto i pierwotnie, nigdy nie kręciła mnie wirtuozeria. Zależy mi na oddawaniu uczuć, tego co aktualnie we mnie siedzi. W zasadzie można nawet rejestrować taki materiał na tzw. „setkę”. Technologia rejestracji nagrań też nigdy mnie nie kręciła. Im prościej tym lepiej. Nie upiększamy niczego na siłę. Materiał ma brzmieć jak materiał koncertowy. Włączam jednak do składu nowe instrumenty – np. cigar box guitars, czyli po polsku gitary zrobione po pudełkach po cygarach. Mam pięciostrunową gitarę „cygarową” Mr S i „cygarowy” bas dwustrunowy, na którym gram slidem. Zbieram pudełka po cygarach, choć samych cygar nie palę. Mam ich całkiem sporo i będę je wykorzystywał do produkcji kolejnych instrumentów strunowych na własne potrzeby. Mam to szczęście znać dwóch niesamowitych ekspertów z tego obszaru – Maćka Rzeczyckiego i Pawła Zdanowicza. Owi gentlemani w swoim Tone Zone robią niesamowite rzeczy z gitarami. I pudełkami po cygarach.

MC: – Lubisz Marylin Monroe?

MS: – W sumie lubię Marylin i wiem do czego zmierzasz. Nigdy nie byłem jej wielkim fanem. Nie byłem piewcą jej talentu ani urody. Zauważałem jej istnienie i rozumiałem fakt, że uznawana była za ikonę piękna i seksu przełomu lat 50- i 60-tych. Dawno już jednak zwróciłem uwagę na jej wokalizy. Nie chodzi mi o „Happy birthday, Mr President”, bo to nie ma zbyt wiele wspólnego ze sztuką, ale o mniej znane przejawy aktywności muzycznej. Założyłem sobie, że jej utwory, wykonywane w oryginale altowym falsetem mogą intrygująco zabrzmieć, jeśli wykona je ktoś o bardzo niskim głosie. Czyli ja. Polubiłem ją od tego czasu, bardziej doceniłem. A mój wybór padł na film „Rzeka bez powrotu” i piosenkę „One silver dollar”. Utwór w naszym wykonaniu nabrał zupełnie nowej barwy.

MC: – Choć los powiązał Hot Water przede wszystkim ze sceną bluesową to jednak muzycznie eksplorowaliście wiele obszarów. Sam słyszę w Waszej muzyce grunge i rock progresywny, dźwięki rodem z zespołu Tito & Tarantula. Dr Wojtek Strzelecki, basista z Kwartetu ProForma, który przyznał się do podglądania warsztatu Fraski naście lat temu, dostrzega głównie piosenkę poetycką. Jak określić styl muzyczny Hot Water? Bez truizmów…

MS: – Pytanie o styl muzyczny pojawia się od zawsze. Nie da się określić i doprecyzować stylu muzycznego Hot Water. Nie jesteśmy zespołem „sformatowanym”, takim choćby jak Motorhead czy AC DC. Motorhead rozpoznasz zawsze, niezależnie od płyty, którą sobie włączysz. To samo jest z Leonardem Cohenem. U nas co drugi utwór jest z zupełnie innej bajki. Nie tworzę sobie żadnych barier i granic. Czasem bywa to brzmienie grunge’owe, czasem warto mi się pochylić nad wykorzystaniem harfy. Nie klasyfikuję sam siebie. To są po prostu sploty wielu gatunków, które tworzą jedność. To „piosenkotwórstwo”.

MC: – A jak wypełniałeś czas w trakcie przerwy w działalności Hot Water? Ponoć artystą nie można przestać być… Artystą się jest a nie bywa.

MS: – Od dłuższego czasu zauważałem u siebie obniżony nastrój. Cóż, leczyłem się – nie będę tego ukrywał. Wychodziłem z tego długimi krokami. Konieczny był rozbrat z muzyką. Potem połamałem palce prawej dłoni i musiałem uczyć się grać od nowa. Ten czas wypełniałem wyprawami w Bieszczady. Poznałem w tym czasie Katarzynę Wolan – twórczynię ikon. Ona zaczęła mnie uczyć pisania ikon. Od podstaw. Trwa to już blisko 2 lata. Tworzę własne ikony. Praca ta wymaga niezwykłej cierpliwości, staranności i precyzji. A ja zawsze byłem w gorącej wodzie kąpany. Stąd też i nazwa zespołu. A w Bieszczadach żyje się inaczej. Myślę o wyprowadzce w tamte rejony. Chcę normalnie żyć, funkcjonować i uniknąć uczestnictwa w niezdrowej rywalizacji na życie…

MC: – Tego też życzę, dziękując za wywiad

MS: – Dzięki, trzymajcie się ciepło!

Foto: archiwum zespołu

Dodaj komentarz