Arkady Fiedler: Będąc w Ułan-Ude


Wiadomo: Syberia dzisiejsza to już nie Sybir wczorajszy. Widać to na każdym kroku. Gdy lądujemy w Ułan-Ude, 400-tysięcznej stolicy buriackiej republiki, będącej częścią Federacji Rosyjskiej, na lotnisku czeka na nas grupka miejscowych Polaków. Młoda, ładna dziewczyna, ubrana na ludowo w barwny strój polski, trzyma w ręce okrągły bochen dobrze wypieczonego chleba. Nie brakuje też soli. Z bochna odrywamy kęsy chleba i tak zaczyna się powitanie z tutejszą Polonią.

Polonia buriacka ma swój rys szczególny, nie tylko słowiański, także azjatycki. Oto jeden z witających nas mężczyzn, trzymający w ręce biało-czerwony proporczyk i zawzięcie nim machający, wyglądem przypomina Azjatę. Skośne oczy, czarne włosy, wystające kości policzkowe: Azja jak się patrzy. Mówi trochę po polsku, na tyle składnie, by nam oznajmić, ze jego babka była Polką. Mówi to z dumą. Genadij (szybko przemianowujemy go na Genka) jest mężem Marii Iwanownej, ułan-udejskiej Polki stojącej na czele tutejszej organizacji polonijnej „Nadzieja”, która od 20 lat zrzesza pod swoim sztandarem miejscowych Polaków.

Tylko część z nich mówi po polsku, niemniej reszta, co widać wyraźnie, z pietyzmem pielęgnuje pamięć o swoich korzeniach i trudnym losie dawnych zesłańców. Na Syberii byłem po raz pierwszy (jako towarzysz podróży mojego Ojca) 45 lat temu i wtedy owa pamięć była bardziej zawoalowana, schowana gdzieś głęboko na dnie serca, sekretna, niemal konspiracyjna, pamięć lękliwa i ostrożna. Dzisiaj jest inaczej. Obecnie ta polska pamięć błyszczy jak złoty samorodek wydobyty z ukrycia na światło dzienne. I kto wie, czy dla tutejszych Polaków nie jest ona najistotniejszym bogactwem w syberyjskiej krainie złota, diamentów, drewna, gazu, ropy i wielu innych kopalin. Pamięć, którą oczyścili z lęku, wypolerowali na błysk i z głębokim przekonaniem ujawniają światu. Rozpamiętują swoją przeszłość i teraźniejszość, a ja próbuję zgadnąć, jaka czeka ich przyszłość.

Ułan-Ude to jednak przede wszystkim Buriaci, czyli syberyjska odnoga Mongołów. Język ten sam co u potomków Czyngis-Chana, wygląd podobny, tyle że Buriatów już od czasów carskich urabiała, niczym ciasto w dzieży, rusyfikacyjna polityka, lubująca się w indoktrynacji i opresji. Gdy w roku 1866 wybuchło zabajkalskie powstanie, wywołane przez kilkuset polskich powstańców, którzy przez Mongolię chcieli uciec do Chin, to nie kto inny jak Buriaci, ochoczo współpracujący z caratem, mocno przyczynili się do upadku powstania.

Buriackie Ułan-Ude leży 240 kilometrów na południe od Jeziora Bajkał. Przedziwne miasto. Chcesz zobaczyć jak nowe mocuje się ze starym – jedź do Ułan-Ude. Czasy współczesne wyzwały tu na pojedynek historię, a może jest na odwrót? Areną spektakularnej walki – całe miasto, ale najlepiej przyglądać się jej w dwóch miejscach, najbardziej charakterystycznych, gdzie masz jak na dłoni to, co w takich zmaganiach szczególnie uderzające: cichą zawziętość walczących i niechęć do kompromisów.

Pierwszym miejscem jest centralny plac miasta, flankowany przez duże budynki lokalnych władz. Ściany budynków mają jasną karnację, przyjemną dla oka, a kiedy zaświeci słońce, cały plac wypełnia się natłokiem ciepłej jasności, której wartości nie da się przecenić w twardych syberyjskich warunkach klimatycznych.

Jednakże w środkowej części przestronnego placu nie światło rządzi, lecz niemal czarna i monstrualnie wielka głowa Lenina, odlana z metalu. Rządzi niepodzielnie od 1971 roku. Wsparta na ośmiometrowym cokole, sama liczy sobie ze siedem metrów wysokości. Nadaje się do księgi rekordów Guinness’a, bo to największa na świecie głowa Władimira Ilicza, jaka kiedykolwiek powstała. Waży 42 tony, cholernie dużo, dlatego że jest to pełny odlew, nie skorupowy, w środku pusty. Ktoś bowiem doszedł kiedyś do wniosku, że głowa wodza rewolucji nie powinna być wewnątrz próżna. Nielzja. Więc roztopiony metal lał się i lał do ogromnej formy, ale mimo najszczerszych chęci nie dało się tego skojarzyć z mózgiem w czaszce, lecz raczej z osobliwą skłonnością do przesady, wręcz gigantomanii.

Drugie miejsce w Ułan-Ude to wzgórze, na którym usadowił się gmach buddyjskiej świątyni. Nowa ta budowla zrodziła się z nowego ducha i ładu ostatnich lat. Wszedłszy do środka, odnoszę wrażenie, że wkraczam do zaczarowanego świata baśni. Zewsząd otacza mnie feeria radosnych, ciepłych barw, które niczym kolorowe motyle oczarowują prawdziwie człowieka. Odpowiadając na jego naturalną potrzebę piękna, każą mu rozmyślać o rzeczach dobrych, podniosłych. To jest jak oczyszczająca kąpiel. Idziesz w głąb świątyni przez te barwy, jak przez bogato ukwieconą łąkę, po drodze prawie ocierasz się o nie, a one, przyjaźnie uśmiechając się do ciebie z wszystkich stron, proponują ci, abyś rozebrał się z powszedniości, żebyś otwarcie zrzucił z siebie gorset banału i wszelkiej pospolitości. Tak odświeżony, lekki i spokojny, stajesz na koniec przed złotym posągiem siedzącego Buddy o dobrotliwym spojrzeniu i delikatnym uśmiechu.

Głowa Lenina na głównym placu miasta i ten złoty Budda na miejskim wzgórzu – to wymowne symbole dzisiejszego Ułan-Ude. Symbole, które nie chadzają z sobą pod ramię i nie mierzą we wspólny cel, lecz stanęły na przeciw siebie jak gladiatorzy, by się wzajemnie zwalczać. Gigantyczny Lenin trzyma się mocno  i jest pewny siebie. Zdaje się mówić wszem i wobec, omiatając okolicę nieco szyderczym spojrzeniem, że główne ulice miasta nadal tu noszą jego imię, pamiętaj o tym, grażdanin Budda.

Odpowiedź ułan-udejskiego Buddy mogłaby być stanowcza, choć niezdolna do szyderstwa. Ty, Wowa, głupstwa opowiadasz. Jesteś już cieniem przeszłości, żałosnym mitem. Zobacz, to do mojej świątyni od niedawna masowo walą młodzi Buriaci i padają przede mną w żarliwym skupieniu modlitewnym. Doprawdy? Chybaś ślepy, grażdanin Budda, jeśli nie widzisz młodych buriackich par świeżo zaślubionych, robiących sobie zdjęcia w moim, Lenina, towarzystwie. To uświęcona tradycja. Wszystkie pary strzelają sobie foty ze mną, na szczęście i na wszelką pomyślność.

Otóż to, Wowa, młodzi przerobili cię, słynnego wodza rewolucji, na fetysz. Stałeś się, dawny proletariacki baronie, karykaturalną maskotą, niczym więcej. Wyrwali ci pazury, zamienili w bezsilną kukłę, a ty nawet o tym nie wiesz.

Nu, Budda, pagadi! Spójrz na te młode Buriatki, pracujące w hotelowych recepcjach. Są ładne, wykształcone, schludnie ubrane, świetnie mówiące po angielsku, miłe i zadbane, ale mój czar człowieka sowieckiego i tego , co za nim stało i stoi, nadal mocno trzyma je we władzy. Możesz mi pozazdrościć, grażdanin Budda, takiego wpływu. Dam ci przykład. Każdy wymeldowujący się z hotelu gość dostaje od recepcjonistki specjalną bumagę, którą musi trzymać w paszporcie do późniejszych kontroli, i strzec jej jak oka w głowie. Ty, grażdanin Budda, czaruj sobie wiernych i religijnie ich odurzaj, a siły sowieckiej bumagi i tak nie przezwyciężysz. Nieśmiertelna bumaga – to jest to! Pomysł jakże prosty i genialny. Bumaga przez cały czas trzyma cię w szachu i steruje twoją wolą. Musisz stale uważać, abyś jej nie zgubił. Bumaga zmusza cię do wiecznej czujności i niepokoju. Trzymając na uwięzi, nie pozwala,  byś zaczął beztrosko hasać i dokazywać. Będzie twoim sumieniem, twoją przestrogą, hamulcem i męczącym napomnieniem, abyś nie poczuł się nadmiernie wolnym i swobodnym. Przystrzyże twoje zapędy, ukróci większe porywy. Z bumagą nie ma żartów. Jeśli stracisz rozum i ją zlekceważysz, zaniedbasz, biada ci. Kapłani bumagi niechybnie ci pokażą, gdzie raki zimują. I co ty na to, grażdanin Budda?

Puste gesty, Wowa. Puste i bez znaczenia. Może w twej wielkiej, łysej łepetynie dalej roją się sny o nieludzkiej potędze i kibitkach, ale przecież i ty widzisz z wysokości swego cokołu, ile, dla przykładu, tysięcy aut zjechało tu z Japonii, sprowadzonych za niedrogie pieniądze przez przedsiębiorczych mieszkańców Ułan-Ude. I nawet te wszystkie twoje krępujące ludzi bumagi, rzucane im pod nogi niczym kłody, nie dały rady i musiały się poddać. Zobacz, miastu przybywają nowe domy i coraz więcej prywatnych sklepów i prywatnej własności. Wowa, zejdź z cokołu i zniknij, bo twój czas minął bezpowrotnie.

Będą się jeszcze długo kłócić i spierać w Ułan-Ude o różne rzeczy, co najmniej pokolenie, wszak pewnikiem to Budda jest w natarciu, a Lenin w odwrocie. Poróżnią się chociażby o te watahy bezpańskich psów, grasujące na ulicach miasta. Stary porządek oskarża o to nowy porządek, ale nowy przekornie odpowiada, że w dzisiejszych czasach nie tylko ludzie, lecz nawet psy biorą sprawy w swoje łapy.. Trzeba przyznać, że porzucone przez ludzi czworonogi mają się całkiem nieźle i wyglądają na dobrze odżywione. Faktycznie. Żeber im nie policzysz.

 

 

Arkady Radosław Fiedler

Dodaj komentarz