„Czas na Teatr” – Teatr na czasie…


„Irena” to spektakl, który od pierwszych chwil zmierzył się z tym, co jest sednem wrażliwości ogólnopolskiej i międzynarodowej publiczności. Rozmiar serca jego zdarzeń zdefiniowała wielkość dokonań Ireny Sendlerowej, Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. To zresztą najnowsza (sprzed zaledwie kilku dni) premiera Teatru Muzycznego w Poznaniu, na którą czekaliśmy od dnia jej 112 urodzin – ich rocznicy przypadającej 15 lutego br., kiedy Teatr Muzyczny ogłosił, że na jego afisze wejdzie „Irena”. Udowodnił, że w czasach wojen rzeczywistych i cyfrowych, jest czas na opowieść o postaci, która miała wrażliwą osobowość a sama jej aparycja była delikatna. Bo jeśli przetrwała i przeszła do historii, to tym bardziej jest wzorem postaw, które w ostatecznym rozrachunku okazują się być silniejsze niż mosiądz kul i brutalność oprawców.

„Thrill me. Historia Leopolda i Loeba” (Mazowiecki Teatr Muzyczny im. Jana Kiepury w Warszawie) pokazał różne oblicza zbrodni – realnej oraz metaforycznej jaką możemy dokonać na człowieku ale także na sobie np. emocjonalnie, gdy wchodzimy w toksyczne relacje lub negatywny dialog z samym sobą. W skrócie – gdy brakuje nam miłości. Skrótów jednak w tym przedstawieniu nie było. Kameralnemu, a przez to dogłębnemu spojrzeniu na wspomniane kwestie sprzyjała ascetyczna forma przedstawienia, w którym czarny fortepian nie musiał udawać „czarnego charakteru”, a bemolami myśli zawładnęła gra dwóch aktorów (Macieja Pawlaka i Marcina Januszkiewicza – znanych także ze sceny Teatru Muzycznego w Poznaniu). Opowiedzili historię zbrodni stulecia, która w latach 20-tych zdarzyła się w Chicago. Ascetyczna forma była nie tylko uzasadniona ale stanowiła ciekawą figurę retoryczną dla pytania – kto i kiedy zabija? Przecież najlepiej nie mieć świadków takiego czynu.

„Mury Jerycha” (Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni) powstały jako współprodukcja Teatru Muzycznego w Gdyni, Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni i Stowarzyszenia „Baduszkowcy”. Stały się barwną adaptacją biblijnej historii o zdobyciu przez Izraelitów miasta Jerycho. Mogły być też komentarzem do sytuacji w Kościele, w którym ścierają się część uboga i pokorna oraz silna i karząca. Jawiły się nam jako opowieść muzyczna z ogromną ilością żywiołowej choreografii, z nowoczesną muzyką, z dużą dynamiką – co zresztą zapowiedział reżyser Wojciech Kościelniak. – Widzimy tętniące muzyką miasto Jerycho, które zostaje najechane przez lud Izraela wygłodniały po 40 latach przebywania na pustyni bez własnego domu, w głodzie. Jest to historia o słabościach i o siłach, o tym, co tworzy prawo, czym jest przemoc, co jest sprawiedliwe, a co nie. To również historia miłosna – trochę nadprzyrodzona, trochę święta, trochę miejscami brutalna, ale też, mam nadzieję, wesoła i w wielu miejscach po prostu pogodna. Dzięki temu tytułowe „mury” były do przeskoczenia przez oczekiwania młodszej i starszej części publiczności.

Więcej na kolejnych stronach tego artykułu:

Dodaj komentarz