Black River u Bazyla


W trakcie godziny z małym groszem muzycy wylali litry potu, gwarantując dobrą zabawę. Godne wzmianki jest przyzwoite brzmienie i nagłośnienie, co bywa udręką koncertów rockowych. Chylić czoła należy też przed formą artystów. Zarówno instrumentalnie jak i wokalnie zespół wypadł genialnie.  Maciej (hmm, luźne skojarzenie „Predator”) Taff zawładnął sceną i przestrzenią przed nią. Świetny kontakt z publiką, doskonała forma fizyczna, skoczność, talent akrobatyczny i wokalny. Jeśli dodamy do tego spektakularną perkusję Dariusza „Daraya” Brzozowskiego, melonik i czarne lakierko-sztyblety Tomasza „Oriona” Wróblewskiego to uzyskamy wyobrażenie na temat charakteru koncertu. Na to wszystko nałożyć należy soczyste jak żeberka z grilla  riffy gitar Artura „Arta” Kempy i Piotra „Kaya” Wtulicha. 100% energii, 100% zabawy, 100% melodii. Tak trzymać, Panowie. Czekamy na powrót do Poznania.

Więcej na kolejnych stronach tego artykułu:

Dodaj komentarz