Andrzej Krzywy: – To jest moja bajka


Rozmowa z Andrzejem Krzywym, wokalistą zespołu De Mono, który 17 czerwca wystąpi na Dniach Gminy Dopiewo.

 De Mono

Zespół De Mono istnieje ponad 35 lat, wydał 13 albumów. Wylansowaliście mnóstwo przebojów, z którymi ukazały się 4 kompilacje. Wśród nich takie hity jak: „Kochać inaczej”, „Statki na niebie”, „Moje miasto nocą”. Jaką macie receptę na sukces piosenki?

– Jestem kompozytorem, piszę muzykę. Obok śpiewania, to moje główne zadanie w zespole od 1987 r. Myślę, że wywiązuję z niego dobrze. Pierwsze piosenki, które były grane w rozgłośniach radiowych, to moje kompozycje „Kochać inaczej” i „Moje miasto nocą”. Napisałem dla De Mono też dwa teksty. Nie czuję się jednak tekściarzem. Najlepsze teksty, jakie powstawały dla zespołu, były pióra Marka Kościkiewicza. Bardzo żałuję, że popadliśmy w konflikt, bo można było jeszcze wspólnie wiele zrobić. Jakby nie patrzeć na sukces piosenki ma wpływ tekst i muzyka.

Czy współpraca z Markiem Kościkiewiczem to rozdział zamknięty?

– Marek zdecydował się odejść z zespołu w 1995 r. 13 lat później stwierdził, że De Mono to on i postanowił zabronić nam wszystkiego. Na to się nie zgodziliśmy, bo zespół to jednak grupa ludzi. Razem tworzyliśmy. Jesteśmy po 13 latach sądów. Wygraliśmy dwie główne wojny o nazwę, dwie jeszcze trwają.

Kto lideruje dzisiejszemu De Mono?

– Grupa składa się z 7  muzyków. Prowadzę ten zespół z basistą Piotrem Kubiaczykiem, z którym mamy najdłuższe staże w De Mono. W momencie, gdy z zespołu odeszli Robert Chojnacki i  Dariusz Krupicz, zostaliśmy we dwójkę i to my przewodzimy naszej załodze. Nie ma jednego, głównego kompozytora. W zespole jest pięciu kompozytorów, więc każdy stara się dołożyć swoją „cegiełkę”. Każdy dobry pomysł na piosenkę ma swoją szansę. Ostatnio najlepiej wychodzi to naszemu gitarzyście Tomkowi Banasiowi, który jest autorem m. in. „Póki na to czas”  i „Prosto w serce” z naszej ostatniej płyty „Reset”, którą serdecznie Państwu poleca. Gramy 35 lat, niemniej to nie jest jeszcze dla nas czas na odcinanie kuponów. Tworzymy, staramy się nagrywać nowe piosenki i płyty.

Saksofonista De Mono – Paweł Pełczyński jest od ubiegłego roku jednym z instruktorów nauki gry w Orkiestrze Dętej Gminy Dopiewo. Jak się z nim współpracuje?

– W zespole nie ma słabych punktów. Wszyscy muzycy są wyjątkowi. Paweł jest brylantem. Uwielbiam jego ton i granie. Mój głos jest charakterystyczny i wiąże ten zespół. Z kolei piękne solówki Pawła, które wykonuje na koncertach, dodają naszej twórczości z pewnością blasku.

Oprócz śpiewania gra Pan na kilku instrumentach.

– Jestem muzykiem niewykształconym, samoukiem. Muzykowanie to moja pasja, która towarzyszy mi od dzieciństwa. Gram na gitarach, zarówno 6-strunowych, jak i na basie, na ukulele, harmonijce ustnej czy rajão. Często komponuję korzystając z instrumentów klawiszowych. Pomysły upiększają inni muzycy. Choć gram na wielu instrumentach, na większości gram średnio, nie jestem wirtuozem.

Zanim trafił Pan do De Mono, nagrał Pan dwie płyty z ikoną polskiego reggae. Czy ma Pan kontakt z muzykami Daabu?

– Nie mam. Na pierwszej płycie Daabu byłem gitarzystą i chórzystą. Zespołowym głosem zostałem, gdy odszedł z Daabu Piotr Strojanowski, pierwszy jego wokalista. Śpiewam na drugiej płycie. Miło wrócić do tamtego czasu myślami. Pierwsza płyta Daabu była ogromnym wydarzeniem. Stoję m.in. za sukcesem piosenki „W moim ogrodzie”. Byliśmy jednym z dwóch zespołów, które zaczęły nurt reagge w Polsce, obok Izraela. Potem było sporo wspaniałych zespołów. Ta muzyka była buntem przeciwko systemowi i komunie. Po dwóch wspólnych płytach z Daabem zasiliłem De Mono. Nagrałem później z muzykami Daabu płytę pod szyldem Sędzia Dread. Od czasu do czasu myśleliśmy o tym, by coś razem jeszcze zrobić. W tym roku jest 40-lecie Daabu, ale nie ma Piotra Strojanowskiego (zmarł w 2020 r.). Mieliśmy plany, by celebrować ten wyjątkowy jubileusz. Bez człowieka, który nadał kierunek zespołowi, straciło to trochę sens. Poza tym zespół się „porozchodził”.

Czy pop – rockowe De Mono wypełniło miejsce po reggae?

– Mam dużo zajęć z De Mono. Letni czas mamy wypełniony koncertami. Kocham to i uwielbiam. Reggae nadal obecne jest w moim sercu, ale De Mono to dziś moja bajka. Kiedyś udało się połączyć jedno z drugim. Nagraliśmy z De Mono w 2012 r. płytę w stylu reggae pt. „Spiekota”, będącą hołdem oddanym muzykom z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Ich utwory nas kształtowały, spowodowały, że pokochaliśmy muzykę i staliśmy się muzykami. Mam tu na myśli m.in. Czesława Niemena, zespoły Breakout, Homo-Homini, 2+1 czy Bemibek. Koledzy z zespołu stwierdzili, że skoro reggae jest mi tak bliskie, zaaranżujemy piosenki w ten sposób. Płyta spotkała się z dobrym przyjęciem. Jestem zaprzyjaźniony z wieloma osobami ze środowiska reggae. Byłem zaproszony przez grupę Bakshish na 2 koncerty jako gość specjalny, i razem zagraliśmy. Byłem na festiwalu w Ostródzie, gdzie spotkałem wiele osób z dawnych czasów. Okazało się, że granie w De Mono nie przeszkadza, żeby móc funkcjonować w środowisku „regałowym”.

Czy inne zespoły składały Panu propozycje uzupełnienia składu?

Dzwonią czasem znajomi, czy bym nie zasilił jakiegoś projektu. Mam z De Mono co robić i brakuje mi czasu na zajęcia dodatkowe. Cieszę się, że lato mamy wypełnione koncertami. Oprócz De Mono, występuję solowo. Mam zespół z Tarnowa, z którym czasami grywam. Poza tym coś tam sobie w domu dłubię, robię różne rzeczy.

Czy lubi Pan również inne gatunki muzyczne?

– Jestem otwarty na muzykę. Lubię wszystko, może poza ekstremalnym  haevy metalem, growlingiem. Kiedyś myślałem, że nie do końca pasuje mi country, ale ten nurt tak się rozwinął, że słucham i tego. Kocham bluesa, a także poezję śpiewaną.

Nagraliście z De Mono 2 lata temu płytę z piosenkami, do których teksty napisała Agnieszka Osiecka, w nowych aranżacjach.

– Zastanawialiśmy się nad tym, czy to ma sens, wiedząc, że sporo ludzi w ostatnich latach nagrywa piosenki Agnieszki Osieckiej. Przygotowaliśmy spektakl na festiwal „Pamiętajmy o Osieckiej” w Poznaniu. Odniósł on duży sukces, więc poszliśmy za ciosem i zrobiliśmy program koncertowy. Bardzo serdecznie zapraszam i na to wydarzenie czytelników. Jest to koncert, a w zasadzie widowisko, bo muzyce towarzyszą obrazy, które nie są  oczywiste, które pokazują jak bardzo uniwersalne i aktualne są teksty Pani Agnieszki, nawet te z lat 50. oraz 60. Płyta była nominowana do Fryderyka, zajęliśmy drugie miejsce na 200 płyt „poetyckich”. To ogromny sukces. Wygrał Ralph Kamiński z płytą „Kora”.  Gdzieś tam czuję taki lekki niedosyt, bo tej poetyckości w naszym materiale jest więcej, ale z drugiej strony jestem zadowolony, że płyta „Osiecky” powstała. To taki nasz męski punkt spojrzenia na twórczość Pani Agnieszki.

Ostatni album zespołu z własnym, autorskim materiałem, o tytule „Reset”, ukazał się w 2019 r. Kiedy De Mono planuje wydać nowy album?

– Nie spinamy się, nie ma w nas ciśnienia i szaleństwa. Pracujemy nad kilkoma piosenkami. Szykujemy EPkę. Największą bolączką są teksty. Jak piosenki będą gotowe, ujrzą światło dzienne. Przez pandemię wspomniana płyta „Reset”, nie miała szansy wybrzmieć. Zaczęło się świetnie, bo piosenka „Prosto w serce”, która promowała ten album jako pierwsza, była widoczna w mediach społecznościowych. W naszym przypadku nie ma dzieciaków „lajkujących” co się da, więc 4 miliony wyświetleń tej piosenki uważam za ogromny sukces. Gdyby nie to całe szaleństwo, związane z koronawirusem, to trzy single mogłyby podprowadzić słuchaczy do wysłuchania płyty „Reset”. Tak jednak nie było. Dlatego w tym sezonie zaczynamy wszystkie koncerty piosenkami z tego albumu, żeby pokazać, że jesteśmy czynni i działamy.

Co oprócz tego usłyszy publiczność w Dopiewie na koncercie 17 czerwca?

– Zaprezentujemy przekrój przebojów De Mono. Są piosenki, które mamy w głowach i te, na które przychodzi publiczność. Połowa koncertu to bardzo znane hity, a połowa to piosenki, które są dla nas ważne – m.in. utwór z płyty „XXX”, „Próżno czekać na twoją miłość”, gdzie mogę zagrać na ukulele i pokazać się również jako instrumentalista.

Znany jest Pan jako „twarz TV” – prezenter programów rozrywkowych i współprowadzący. Obecnie jest Pan kapitanem w programie „Wiesz czy nie wiesz”. Wcześniej brał Pan udział m.in. w takich produkcjach, jak: „Szafa gra”, „To było grane”, „Singa Dinga”, „Dubidu”. Co Panu daje tego rodzaju praca?

– Każde wyzwanie jest nowym doświadczeniem. Powoduje, że człowiek czegoś się uczy. Cały czas jestem łakomy na wiedzę, na naukę i wyzwania. Kiedy po raz pierwszy dostałem propozycję, żeby wziąć udział w projekcie telewizyjnym, byłem bardzo przestraszony. Bałem się, że sobie nie poradzę. Pomyślałem: „To nie moja bajka”. Ale okazało się, że jednak „bajka” jest moja. Zostawałem w programie na kolejne sezony jako kapitan, mimo że zmieniali się kapitanowie drugiej drużyny. Było całkiem fajnie. Potem były kolejne zaproszenia i telewizyjne projekty.

Jak Pan wspomina przygodę radiową?

– Byłem przez 3 lata prowadzącym w „Złotych Przebojach”. To, że lubię gadać powodowało, że trwało to aż tak długo. Rozmawiałem na antenie z kolegami i koleżankami z branży muzycznej, ale nie tylko, bo i z aktorami, ze sportowcami, z ludźmi, którzy w swojej dziedzinie coś osiągnęli. Potem formuła się wyczerpała. Cały czas noszę się z zamiarem, żeby z tych radiowych rozmów, których tylko fragmenty mogli kiedyś usłyszeć słuchacze, zrobić wydawnictwo – przelać je na papier, a nawet, w niektórych przypadkach, poszerzyć. Wielu z moich ówczesnych rozmówców nie ma już wśród nas – odeszli Zbyszek Wodecki, Kora, Krzysiek Krawczyk… Te rozmowy mają wymiar sentymentalny, ale są też swego rodzaju dokumentem. Chciałbym znaleźć czas, żeby się tym projektem zająć.

Wróćmy do Pana młodości – słyszałem, że kiedyś połączył Pan energetykę z ornitologią. Gdyby nie był Pan muzykiem to …?

– Skończyłem technikum energetyczne. Na półmetku, jak byłem w trzeciej klasie, stwierdziłem, że chcę zajmować się muzyką. Mama wybłagała na mnie, żebym skończył szkołę, bo nigdy nie wiadomo, co się w życiu przyda, a zawód energetyka to konkretny fach w kieszeni, taka „druga noga”. Temat mojej pracy dyplomowej brzmiał: „Trasy przelotów ptaków na świecie”. Wykonałem w jej ramach tablicę świetlną dla Ligii Ochrony Przyrody. Do dziś jestem człowiekiem ekologicznym, otwartym na przyrodę. Żyję w lesie, w symbiozie z naturą – z wiewiórkami, jeżami, nietoperzami, sarnami, lisami. To całe towarzystwo, które przychodzi do mojego ogrodu, ma w nim swoje miejsce i może na mnie liczyć. Lubię zwierzęta, mam 6 kotów, 2 psy i żółwie. Przyroda to moje drugie „oczko w głowie”.

Mieszka Pan w Chotomowie, w niewielkiej miejscowości niedaleko Legionowa. Traktuje Pan je jak sypialnię czy czuje się częścią społeczności?

– To jest moja baza, enklawa, miejsce, do którego z przyjemnością wracam. Tu jest mój dom, moja miłość, moje serce. Mieszkam w Chotomowie już prawie 30 lat. Znam ludzi. Mam wspaniałych sąsiadów, staram się wspierać lokalnych sprzedawców. Nie da się żyć kompletnie na uboczu, nie funkcjonując ze społecznością.

A poza muzyką …

– Dziś nie łapię tysiąca srok za ogon. Bardzo sobie cenię wolne dni, wypoczynek, spokój i relaks. Mniej ważna jest dla mnie gonitwa za pieniądzem. Mam zwierzęta i wspaniałą rodzinę. Mam piękny ogród. To są rzeczy, które sprawiają mi ogromną przyjemność między koncertami i powodują, że mam siłę, zdrowie i ochotę, by jechać na kolejny koncert i być gotowym, żeby wystąpić przed publicznością.

Rozmawiał: Adam Mendrala
Fot. Archiwum De Mono

 

 

Dodaj komentarz