Poczet trenerów Warty Poznań, czyli klątwa zdjęta z Marka Kamińskiego


Poniżej przedstawiamy wpis na blogu byłego rzecznika Warty Poznań Huberta Niedzielskiego na temat trenerów Zielonych z minionych prawie czterech lat. A było ich aż 10.

Warta-Nasz Głos Poznański14

Marek Kamiński.

Trenerzy – powiedziano już o nich wszystko. Na temat cech idealnego szkoleniowca – tak samo. O najczęstszych błędach i brakach w warsztacie krajowych specjalistów, dziennikarze sportowi rozpisywali się już w niezliczonych publikacjach. Niezmiennie sporym zainteresowaniem kibiców cieszą się za to anegdoty, dotyczące poszczególnych trenerów. Czasem śmieszne, czasem wprawiające w osłupienie. Dziś „poczęstuję” Was kilkoma. Będą to krótkie opowiastki dotyczące niektórych trenerów Warty Poznań (w ciągu 3,5 roku pracowałem z dziesięcioma, choć o wszystkich raczej nie napiszę). Mam nadzieję, że trochę się pośmiejecie, albo chociaż „pacniecie” w czoło. Tak czy inaczej – miłej lektury.

Więc może chronologicznie:

Marek Czerniawski (trener Warty od 15 grudnia 2009 roku do 19 października 2010 roku)

Trener Czerniawski był bardzo ambitny i zdeterminowany. Czasem aż zbyt ambitny i zbyt zdeterminowany. Podczas jednego z meczów (chyba z Górnikiem Zabrze), Przemek Otuszewski wyskoczył do walki o górną piłkę i gdy spadł na ziemię, miał całą twarz zalaną krwią. Przywołał go do linii bocznej trener, który… chciał nastawić mu nos. Może i dobrze że tego nie zrobił, bo nos „Otucha” był złamany.

Gdy klubowy autokar wiózł piłkarzy na mecz, kierowców było dwóch. Ten jeden, właściwy, no i trener, który za każdym razem mówił, że „zna skrót”. Zazwyczaj wybierając drogę proponowaną przez Marka Czerniawskiego, zespół przyjeżdżał do hotelu co najmniej kilkanaście minut później, niż dotarłby tam „normalną” drogą.

Niegdyś na konferencji prasowej po meczu z Odrą Wodzisław, w którym Warta zagrała bardzo słabo i nie stworzyła sobie praktycznie żadnej stuprocentowej sytuacji do zdobycia bramki, trener mówił o tym, że „mieliśmy swoje szanse, ale zawiodła skuteczność”. Siedzący obok mnie szkoleniowiec Odry, Leszek Ojrzyński, wzdychał ciężko i w pewnym momencie rzekł cichutko pod nosem: „Ech, co on pier**li”.

Ryszard Łukasik (19 października 2010 – grudzień 2010)

Opanowany, uśmiechnięty i serdeczny. Nie potrafię sobie przypomnieć zbyt wielu zabawnych sytuacji, dotyczących trenera Łukasika, no może poza jedną. Około połowy grudnia, zespół kończył okres roztrenowania (w praktyce oznaczało to, że kilku piłkarzy, którzy nie wyruszyli na poszukiwania stabilnego pracodawcy, grało w siatkonogę w hali). Poszedłem do pokoju trenera. Ryszard Łukasik sączył czarną jak noc kawę.

– Trenerze, co dalej? Rozmawiał Pan z Prezesem, zostaje Pan? Do kiedy dokładnie obowiązuje Pana umowa? – dociekałem.

– Wiesz co… Ja nie wiem – odrzekł ze stoickim spokojem trener.

Bogusław Baniak (styczeń 2011 – 16 czerwca 2011)

Creme de la creme, właściwie powinienem zostawić go na koniec. To kopalnia anegdot i kontrowersji. Nie skupiając się jednak na samym trenerze (większość z Was już pewnie coś tam o nim słyszała), przejdę do rzeczy.

Zespół wrócił z obozu w Turcji. Trener wita się ze mną i ze skwaszoną miną patrzy na mój nadgarstek.

– Nie no, Hubert, Ty się musisz prezentować. Mam dla Ciebie wspaniały zegarek. Dla Ciebie – za stówę! Okazja, nie zastanawiaj się, mam już chętnych – mówi trener Baniak. Po chwili podchodzi do mnie kierownik zespołu, Karol Majewski.

– Nie kupuj tego gówna. To z bazaru, dał za to najwyżej 5 euro.

Inauguracyjny domowy mecz Warty w rundzie wiosennej sezonu 2010/2011, Zieloni podejmują GKS Katowice. Trener Baniak, po wygranym na oczach ponad dwudziestu tysięcy kibiców spotkaniu, dumny jak paw kroczy przez hall pod I trybuną Stadionu Miejskiego. Jeden z błądzących pod trybuną VIP-ów rzuca kurtuazyjne: Brawo, trenerze!

– K***, jakie tam brawo! – odrzekł popularny „Bidon”. – My tu historię piszemy!

Kiedyś rozmawialiśmy pijąc kawę i trenerowi zebrało się na wspominki. Zaczyna opowiadać o stażu, który odbył we Fiorentinie i o znajomości z Cesare Prandellim. „Bebeto” opowiada o wielogodzinnych rozmowach z ówczesnym selekcjonerem reprezentacji Włoch, o przemyśleniach, wnioskach i wcielaniu modeli taktycznych włoskiego fachowca do Warty. W pewnym momencie zapytałem:

– Trenerze, a jak Pan rozmawiał z tym Prandellim? W jakim języku?

Konsternacja. Trener myśli, ale nie dłużej niż dwie, może trzy sekundy.

– Wiesz… język futbolu jest uniwersalny!

Każdy dziennikarz, który kiedykolwiek rozmawiał z Bogusławem Baniakiem wie, że te rozmowy mogą nie mieć końca. Konferencje prasowe z jego udziałem mogły trwać nawet godzinę. To jedyny trener, który wręcz dopytywał mnie, kiedy odbędzie się kolejne spotkanie z mediami.

Po jednej z przedmeczowych konferencji, trener powiedział mi:

– Ja bym mógł tylko na te konferencje przychodzić, szkoda tylko, że trzeba jeszcze mecze rozgrywać.

Czesław Jakołcewicz (22 czerwca 2011 – 22 sierpnia 2011)

To facet, który bardzo chciał osiągnąć z Wartą sukces, podchodził do swojej pracy bardzo emocjonalnie, ale dało się odnieść wrażenie, że swoją pasją nie mógł zarazić piłkarzy. Nie pamiętam żadnej śmiesznej sytuacji dotyczącej trenera Jakołcewicza. Pamiętam za to, że o wszystkim opowiadał z pasją – nawet o zakupie pomidorów na Rynku Bernardyńskim.

Artur Płatek (24 sierpnia 2011 – 1 listopada 2011)

To doskonały materiał na trenera, który miałby pracować przez długie lata. Profesjonalny w każdym calu, starał się odcisnąć swoje piętno na każdej płaszczyźnie działalności klubu. Stanowczy i konkretny facet, który wiedział czego chce, ale szybko zyskał w klubie ksywę „Fuhrer”. Jak więc zapewne się domyślacie, piłkarze za nim raczej nie przepadali.

Kiedyś trener Płatek poprosił mnie, abym wydrukował dla niego najostrzejsze komentarze internautów, dotyczące słabej gry zespołu. Zapewne chciał przeczytać je w szatni, aby nieco „nakręcić” warciarzy przed meczem. Zrobiłem to, po chwili wchodzę do gabinetu trenera podając mu kartkę.

Artur Płatek patrzy to na mnie, to na kartkę, aż w końcu mówi: Jaja sobie robisz? To jest totalny „lajcik”. Znajdź coś mocniejszego.

Dorzuciłem kilka ordynarnych i chamskich komentarzy, wszedłem jeszcze raz do pokoju trenera.

Nie, to jeszcze nie to. Na serio nie ma nic lepszego? O mnie, o chu**wych drewnianych dziadkach?

Straciłem cierpliwość, poszedłem do swojego pokoju. Do bogatej już listy dopisałem kilka naprędce wymyślonych komentarzy rodem z głębokiego rynsztoku – masa ch**, k*** itp. Wracam do trenera Płatka.

– O, widzisz! Zajebiście! O to mi chodziło!

Gdy trener Płatek skończył już pracę w Warcie, na jego miejscu pojawił się Jarosław Araszkiewicz, wspierany przez trzech imponująco zbudowanych trenerów przygotowania fizycznego. W grudniu spotkałem przez przypadek trenera Płatka w Warszawie. Powiedział tylko:

– O, cześć. Słyszałem że w Warcie teraz rugbiści pracują? Fajnie się tam bawicie.

Jarosław Araszkiewicz (1 listopada 2011 – 25 kwietnia 2012)

Mam żal do „Szamo”, że tak bardzo „pocisnął” Jarosława Araszkiewicza w swojej książce. To najserdeczniejszy i z pewnością jeden z sympatyczniejszych facetów w świecie trenerów, jakiego znam. Anegdotek z jego udziałem mógłbym przytoczyć co nie miara.

Trener kiedyś opowiadał, jak za czasów gry w Lechu, gdy szkoleniowcem był Bogusław Baniak, popularny „Araś” udzielał wywiadu przed meczem jednej ze stacji telewizyjnych.

– Kątem oka zobaczyłem, że niedaleko przechodzi „Bidon”. Postanowiłem go nieco wk**wić. Reporter zapytał się mnie, jaka będzie nasza taktyka na ten mecz. Ja wtedy, na tyle głośno, by usłyszał to Baniak: „To będzie taktyka… na pędzącego dzika!”

Trener słynie z ciekawych określeń czy epitetów. Często piłkarzy nazywał np. „gryzoniami”. Kiedyś na łamach mediów powiedział o warciarzach, że na boisku ją równie ruchliwi jak posągi, czy coś w tym stylu. Po meczu (nie pamiętam, czy z Arką czy z Pogonią) trener stał przy otwartych drzwiach naszej szatni. Obok przechodził akurat szkoleniowiec rywali. „Araś” spojrzał na niego i powiedział wskazując na szatnię: O, zobacz, a tu są moje posągi.

Czesław Owczarek (25 kwietnia 2012 – 4 sierpnia 2012)

Szkoda, że prowadzony przez niego projekt, polegający na odmłodzeniu zespołu trwał tylko pół roku. Trener wiedział czego chce, choć raz bywało lepiej, a raz gorzej. Mimo że był dość wyluzowany i uśmiechnięty, nie przypominam sobie szczególnie zabawnych sytuacji związanych z „Czesterem”.

Choć nie, pamiętam jedno. Na obozie w Anglii trener przeprowadził bardzo ciekawą odprawę, w oparciu o wykład Gerarda Houlliera. Wszyscy słuchali z przejęciem, poza wyraźnie znudzonym Krzychem Bartoszakiem, siedzącym obok mnie. W pewnym momencie rzuciłem mu pytające spojrzenie, a on powiedział do mnie szeptem:

Nic nowego, słyszałem to już, jak trenował mnie w Jarocie.

Maciej Borowski (14 stycznia 2013 – 2 kwietnia 2013)

Maciej przeszedł fajną drogę w Warcie, od trenera dzieciaków, przez trenera bramkarzy, do trenera I zespołu. Starał się pełnić swoją funkcję jak najlepiej, choć sam podkreśla, że najlepiej pracuje się mu z bramkarzami. Anegdotek tu nie będzie, zdradzę tylko, że zna wszystkie cytaty z „Killera” czy „Killerów dwóch”.

Krzysztof Pawlak (2 kwietnia 2013 – 28 czerwca 2013)

Flegmatyczny, permanentnie osowiały, ale chyba przede wszystkim zasmucony sytuacją Warty. Z okresem jego pracy w klubie nie wiąże się nic śmiesznego, więc i wesołych wspomnień brak.

Kiedy na konferencji prasowej przed jednym z meczów pojawił się Fei Yu, chiński piłkarz, który był wtedy lokalną sensacją, na spotkanie przyszło sporo przedstawicieli mediów. Razem z Chińczykiem i trenerem za stołem siedział tłumacz. Po konferencji trener powiedział do mnie:

– Nieźle, Chińczyk, tłumacz, blask fleszy. Gdybym po raz pierwszy pojawił się jako dziennikarz na takiej konferencji, byłbym gotów pomyśleć, że w tym klubie jest wszystko ok.

Marek Kamiński (28 czerwca 2013 – ?)

To bardzo sympatyczny, choć niezbyt wylewny facet. Po jednym z treningów długo rozmawialiśmy na temat przeszłości klubu. Gdy powiedziałem, z iloma trenerami pracowałem jako rzecznik i w jakim czasie, trener szybko przeliczył wszystko w głowie i powiedział:

– O k***! Statystycznie zostaje mi miesiąc!

Spokojnie trenerze, klątwa zdjęta, to ja odszedłem pierwszy.

Z pewnością po odejściu od komputera przypomnę sobie tuzin kolejnych wesołych sytuacji. Jeśli ten wpis na blogu przypadnie Wam do gustu, to może jeszcze kiedyś coś dopiszęwink

Śledź mnie na twitterze: https://twitter.com/HubertNdz

Fot. Roger Gorączniak

Dodaj komentarz