Lechu, quo vadis? Blog naszego dziennikarza Damiana Smyka


Piąte miejsce w tabeli, blamaż w Lidze Europy i Pucharze Polski. Fakty oraz liczby nie przemawiają na korzyść podopiecznych Mariusza Rumaka. Skusiłem się na małą analizę poczynań „Kolejorza” po 16. kolejkach.

Lechu, quo vadis? – pytanie rodem z przetrzebionego kanonu lektur zadają sobie kibice poznańskiej lokomotywy. A jest o co pytać, bo dotychczasowa forma poznaniaków nie zachwyca. Na trybunach pojawiają się okrzyki niedwuznacznie domagające się zwolnienia trenera Rumaka, sam szkoleniowiec został wezwany na dywanik. Na spotkaniu z zarządem dowiedział się, że czas weryfikacji wyników jego drużyny nadejdzie po grudniowym meczu z Zawiszą. Czy od sierpniowych pojedynków z Żalgirisem cokolwiek zmieniło się in plus?

Wszyscy pamiętamy przedsezonowe problemy Lechitów, gdy podczas przygotowań do nowego rozdania na treningu brakowało 9-10 zawodników. Cóż, ciężko o tym zapomnieć, gdyż słuchaliśmy tej samej śpiewki na prawie każdej konferencji prasowej trenera Rumaka. Pętla „kontuzje – okres przygotowawczy – zawodnicy muszą nabrać świeżości” szumiała w uszach kibiców i dziennikarzy po każdym gorszym występie poznaniaków. Te tłumaczenie denerwowały już fanów, żurnalistów, ale też… piłkarzy. Po jednym z meczów Hubert Wołąkiewicz mówił – Nie chciałbym do tego uciekać(do kontuzji – przyp. red.), bo co przegrywamy spotkanie, to do tego nawiązujemy. Nie chciałbym znęcać się nad Lechitami i porównywać pensji zawodników z Wilna do kontraktów piłkarzy Kolejorza, nie o to w tym chodzi. Pół żartem, pół serio – Manuel Arboleda powiedział, że tylko zazdrośnik zagląda komuś do portfela. Porównajmy jednak obecną formę poznańskiej lokomotywy z po 16 kolejkach do tej, którą  piłkarze Lecha prezentowali na tym samym etapie rozgrywek w kilku poprzednich sezonach od czasu fuzji z Amicą:

06/07 – Liga: 22 punktów, 30 goli strzelonych, 22 straconych. Europejskie puchary: porażka w Pucharze Intertoto z mołdawskim Tiraspolem. Puchar Polski: Nadal grał.

07/08 – Liga: 30 punktów, 30 goli strzelonych, 20 straconych. Europejskie puchary: brak. Puchar Polski: Porażka w 1/16 z Polonią Warszawa.

08/09 – Liga: 33 punktów, 30 goli strzelonych, 11 straconych. Europejskie puchary: Nadal grał. Puchar Polski: Nadal grał.

09/10 – Liga: 27 punktów, 25 gole strzelone, 16 straconych. Europejskie puchary: porażka z Club Brugge w IV rundzie eliminacyjnej do Ligi Europy. Puchar Polski: porażka w 1/16 z Sandecją Nowy Sącz.

10/11 – Liga: 22 punktów, 19 goli strzelonych, 14 straconych. Europejskie puchary: Nadal grał. Puchar Polski: Jeszcze grał.

11/12 – Liga: 25 punkty, 26 gole strzelone, 10 straconych. Europejskie puchary: brak. Puchar Polski: Nadal grał.

12/13 – Liga: 32 punktów, 25 goli strzelonych, 15 straconych. Europejskie puchary: porażka w III rundzie eliminacyjnej do Ligi Europy z AIK Solna. Puchar Polski: porażka w 1/16 z Olimpią Grudziądz.

Obecnie – Liga: 26 punkty, 23 goli strzelonych, 17 straconych. Europejskie puchary: porażka w II rundzie eliminacyjnej do Ligi Europy z Żalgirisem Wilno. Puchar Polski: porażka w 1/18 z Miedzią Legnica.

Sprawę można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Punktowo? Nie jest źle, choć aspirację są znacznie wyższe. „Kolejorz” miał rywalizować o miejsca na podium, a póki co pałęta się w peletonie goniącym Legie. Z drugiej strony – reforma ligi wydaje się być skrojona wprost idealnie dla poznaniaków, bo ci nadal zachowują dość realne szansę na dogonienie rywali. Rok temu ośmiopunktowa strata do lidera na półmetku oznaczałaby wyrok – spakowane walizki, bilet na TLK i „ciao bambino”. Dzisiaj, gdy po 30 kolejkach dzielimy punkty, trener Rumak dostaje mały handicap. Wąsaty kibic z kiełbaską w ręku już nie pomyśli „osiem punktów, olaboga, toż to trzy razy muszą przegrać i dopiero ich złapiemy”. Teraz jego tok rozumowania przestawił się na – „osiem przed dwa, to będzie cztery… to my tę Legię mamy na wyciągnięcie ręki!”. I tak tworzy się iluzja. Jednak  żeby efektywnie gonić (i w końcu dogonić), to trzeba z czołówką wygrywać. A Lech spośród drużyn wyżej w tabeli wygrał tylko u siebie z Górnikiem, z Legią zremisował, a bęcki przyjął od Pogonii (w Poznaniu) i Wisły.

Najmniej kolorowo wygląda rubryka strzelonych bramek. Gorzej było tylko w sezonie 10/11, gdy po słabej strzelecko jesieni na wiosnę ściągnięto… Bartosza Ślusarskiego. Wybitnie słabo wygląda statystka trafień na wyjeździe, gdzie w ośmiu meczach Teodorczyk i spółka strzelili raptem siedem goli. Ba! Jeśli wyłączyć z obliczeń pogrom w Gdańsku (4:1), to średnia bramek strzelonych na wyjeździe wynosiłaby 0,37 gola/mecz! Owszem, „Kolejorz” nie słynął za kadencji Rumaka z efektownych strzelanin na stadionach rywali, bo przecież pamiętamy serię zwycięstw z wicemistrzowskiego sezonu, gdy poznaniacy seryjnie wywozili skromne 1:0 z niemal każdej delegacji. Dziś jest inaczej. Zupełnie inaczej.

W defensywie nie jest najgorzej, choć – ponownie – bywało przecież lepiej. Paradoksalnie najlepiej spisują się postacie, których albo niedoceniano, albo w ogóle nie przewidywano do składu. Tym niesłusznie pozostającym w cieniu Marcina Kamińskiego jest Hubert Wołąkiewicz.Każdy, kto wnikliwie oglądał spotkania „Kolejorza” stwierdzi, że to „Żaba” był jesienią prawdziwym filarem defensywy. Drugim zawodnikiem, który znikąd wskoczył do składu Lecha jest Maciej Gostomski. Rozsądny, pewny siebie facet o świetnych warunkach fizycznych. Jeszcze rok temu jeździł w barwach drugoligowej Bytovii do Jarocina i Rypina, a dziś zbiera świetne recenzję w bramce poznańskiego ekstraklasowicza. Sporo jakości na lewą obronę wniósł Barry Douglas, który imponuje świetnie ułożoną lewą stopą i skutecznością w grze 1 na 1. Szkot po wyleczeniu kontuzji zdążył zanotować już trzy asysty. Ciężko wbijać garść szpil w grajdołek defensywny Lecha, bowiem mniej bramek w lidze straciła tylko Wisła. Gdzie trzeba chwalić – tam się chwali. Tutaj należy stawić plusik.

Największą bolączką jesieni przy Bułgarskiej były występy w Lidze Europy i Pucharze Polski. Wstyd, hańba, kompromitacja, nie wracajcie do domu – okładka „Faktu” wracała do poznańskich domostw jak mantra. Jeśli trener Rumak chciał powtarzalności, to ją znalazł – jego drużyna wcześniej żegnała się już z Europą po porażce z dumą skandynawskiej piłki – AIK Solna. W tym roku Lech przebił wcześniejsze osiągnięcie i skompromitował się doszczętnie przegrywając z litewskim Żaligirisem. I ciężko nazwać ten blamaż niezasłużonym, bowiem spotkanie w Wilnie pokazało, że lechici nie wiedzieli jak i gdzie ugryźć rywali. Kibice spodziewali się bezlitosnego sprania kopciuszka, a wyglądało to raczej na zakusy impotenta w domu publicznym. Jeśli chodzi o Puchar Polski, to blamaż był jeszcze większy. Wyjazd do Legnicy miał stanowić jedynie formalnością, a okazał się manifestem bezsilności. Popis dała cała drużyna, a szczególnie wyróżnił się Luis Henriquez. W efekcie poznaniacy wracali do domu ze spuszczonymi ze wstydu głowami. Klub z aspiracjami europejskimi dostaje w pysk od przeciętnego pierwszoligowca. I pozostaje tylko pytanie co tym razem zawiodło? Skoro trener Rumak powiedział po meczu, że nie ma mowy o żadnym zlekceważeniu rywala, to czyżby zatem wynik boiskowej potyczki był realnym odzwierciedleniem umiejętności tej drużyny w konfrontacji z ekipą Adama Fedoruka?

Lech jesienią bazował na zrywach poszczególnych piłkarzy – w konkretnym gazie jest Lovrencsics, który odpala w ważnych momentach. Cztery asysty, cztery gole, w tym ten na wagę remisu z Legią. Co dziwne – o Węgrze przez pewien czas mówiło się głównie w kontekście kompromitującego „zagrania” jeszcze przed meczem ze Śląskiem, gdy nie mógł celnie podać piłki do kibiców w sektorze gości. Jeśli chodzi o boiskową postawę – ciężko mieć do Gergo jakiekolwiek pretensję. Straszny chojrak, pewny siebie, bez kompleksów, nie odstawia nogi, szybka prawa stopa, mocne uderzenie, dokładne dośrodkowanie, efektowny, przyspieszenie na kilku metrach. Lech od kilku sezonów ma rękę do tego typu skrzydłowych – niedawno w Poznaniu błyszczał Tonew, a wcześniej przecież i Sławek Peszko. Niezły bilans notuje też krytykowany na początku sezonu Łukasz Teodorczyk, autor łącznie 11 trafień. „Teo” musi głównie polegać na właśnie Lovrencsicsu i szansach samemu sobie wywalczonych, bowiem za plecami ma Hamalainena. Forma Fina w tym sezonie nie jest nawet huśtawką. To raczej młot pneumatyczny trzymany przez epileptyka w czasie ataku padaczki. W dodatku znacznie częściej zawodził, niż zachwycał. Przez 16. spotkań zanotował raptem trzy asysty (w tym dwie w ostatnim meczu z Ruchem) i jednego gola. Co ciekawe – Kasper niemal nie schodzi z boiska – na 1980 możliwych minut, Hamalainen zaliczył aż 1706, co czyni go drugim najczęściej grającym zawodnikiem Lecha (lepszy jest tylko Trałka). Ile z tego tak naprawdę takich, jakich oczekiwano do niego po transferze?

Zupełnie rozczarowuje młode trio – Możdżeń, Drewniak i Linetty. Bilans bramek i asysty w lidze wspominanej trójki? Okrągłe, okrąglutkie ZERO. Owszem – Możdżeń często wystawiany był jako boczny obrońca, a pozostała dwójka grała głównie jak defensywni pomocnicy, ale czy jest aż tak fatalnie, jak pokazują liczby? Łącznie spędzili na boisku 1922 minuty. Bilans  jest opłakany – ponad 32 godziny na boisku bez bramki, ani asysty. Prawie całą rundę leczy się Tomasz Kędziora, przeciwko Piastowi przyzwoicie zaprezentował się Jan Bednarek, Dariusz Formella nie dostał tak naprawdę realnej szansy, a Kamil Drygas gra już dla Zawiszy. Nie licząc Marcina Kamińskiego Lech tak naprawdę nie ma żadnego zawodnika młodego pokolenia, który już teraz albo za pół roku/rok mógłby stanowić o silę zespołu. I nawet jeśli o Linettym mówi się w kontekście dużego potencjału i sporych możliwości, to niestety Karol nie potrafi tego przedstawić na boisku. Jesień w jego wykonaniu należy skwitować tak, jak on pytanie o zainteresowanie Manchesteru United. Śmiechem.

Nie sądzę, żeby Lech pożegnał się z Rumakiem w przerwie zimowej. Klimczak i spółka mają chłodną głowę i nie będą reagować gwałtowne w kwestii zmian na stołku trenerskim. Jeśli jednak zarząd zdecydowałby się na zwolnienie szkoleniowca, to miałby do tego pełne uzasadnienie – kolejny blamaż w europejskich pucharach, kolejna kompromitacja w Pucharze Polski, nienajlepsza postawa w lidze, fatalna skuteczność na wyjazdach. Oczekiwania przedsezonowe były znaczne inne. A może to piąte miejsce odpowiada aktualnych aspiracjach poznańskiej drużyny? Szczerze mówiąc nie wierzę, że na tej lokacie Lech będzie finiszował, widzę „Kolejorza” na podium, ale mam wrażenie, że mistrzostwo na chwilę obecną jest nieosiągalne. Brakuje mi w tej drużynie determinacji i rządzy wygrywania. Pamiętam taką sytuację, gdy przy stanie 0:1 w meczu z Górnikiem lechici wyprowadzali kontrę. 8 zawodników spokojnie dreptało w okolicach własnego pola karnego, a na desancie pozostawał jedynie Teodorczyk wspierany Lovrencsicsem. Pomyślałem sobie wtedy, że ten obrazek trochę odzwierciedla aktualny stan rzeczy w tej drużynie. Wspomniany duet ciągnie ją za uszy, okazyjnie błyśnie Hamalainen, solidnie w destrukcji prezentują się Trałka i Wołąkiewicz, nieźle wszedł w grę Douglas, Gostomski ratował zespół w ważnych momentach. Ale gdzie cała reszta? Czy zrywami pójdzie porwać ligę? Czy idzie wygrywać mecz za meczem, gdy jedynie z rzadka dominuje się dłuższym fragmentami nad rywalem? Rumakowi dano trochę czasu i ja tę decyzję popieram. Dzisiaj na pewno nie jest odpowiedni moment, by stosować roszady na stanowisku trenera. Poczekajmy jak ta ekipa będzie wyglądała na wiosnę, gdy faktycznie prawie cały zespół weźmie udział w przygotowaniach. Jeśli te najbliższe pół roku nadal nie da nam odpowiedzi jak ma wyglądać Lech Rumaka i nie będziemy mieli pewności, że „Kolejorz” godnie zaprezentuje się w europejskich pucharach, to wtedy nadejdzie odpowiednia chwila na, jak śpiewał Andrea Bocceli, „time to say goodbye”. Teraz – cierpliwości, chłodnej głowy i opanowania. Dla kibiców, mediów i zarządu. Ale również dla samego trenera, który już kilkukrotnie się zagotował.

Śledź autora tekstu na twitterze – @DSmyk

Dodaj komentarz