Beata Kozidrak: – Wystarczy się zakochać!


Niezwykła ikona polskiej muzyki – Beata Kozidrak, chwilowo porzuciła BAJM, by nagrać trzecią solową płytę. Artystka odważnie zmieniła nie tylko wizerunek, ale także styl muzyczny. Gitary ustąpiły miejsca modnym i nowoczesnym brzmieniom szlachetnego popu. To prawdopodobnie najbardziej pozytywny i energetyczny album wokalistki! Mamy dla Was dwie płyty! Z Beatą Kozidrak  rozmawia Paweł Trześniowski.

Kozidrak 02

Ostatnią solową płytę nagrałaś 11 lat temu! Od tamtego czasu wiele się zmieniło w twoim życiu. Zmieniła się też twoja muzyka. Słucha się jej wyśmienicie. Jest pełna emocji, które są ubrane w modne i nowoczesne brzmienia! Chyba możesz mieć powód do dumy…

– Oj tak! Jestem dumna! Zrobiłam płytę o jakiej marzyłam. Z pełną świadomością sięgnęłam po młodych ludzi, którzy pomogli mi przy tworzeniu tego materiału. Są kreatywni i jeszcze bardzo im się chce! A ponieważ mnie też bardzo się chce pracować, kreować i tworzyć nowe rzeczy, to się fantastycznie zgraliśmy! Na pewno zmiany w moim życiu osobistym także miały niebagatelny wpływ na to, jaka jestem dziś. A to z kolei wpłynęło na płytę i teksty. Ale już na początku chciałabym zaznaczyć, że nie wszystkie teksty to relacja z mojego życia.

O kim więc pisałaś?

– Ostatnio zaczęłam przyciągać kobiety, które chętnie opowiadają mi o swoim życiu. One też pragną zmian. Oczywiście każda z innego powodu. Takie rozmowy zawsze są wspierające. A poza tym, dla mnie to także inspiracja do pisania tekstów…

Przez długie lata dla kobiet tkwiących w toksycznych związkach byłaś ich przeciwieństwem. Kobieta sukcesu, opływająca w dostatek u boku kochającego męża…

– Kobiety nie wierzyły, że mogę je zrozumieć… A kiedy się otworzyłam i trochę opowiedziałam o swoim życiu, weszłam na zupełnie inny poziom rozmów. To nie jest tak, że do tej pory żyłam na jakiejś odleglej planecie, gdzie nie ma zła, problemów i cierpkich słów, ale rozumiem, że można mnie było tak odbierać. Dziś jestem zdecydowanie bliżej ludzi. Teraz już wszyscy wiedzą, że Beata Kozidrak miewała te same problemy co każda inna kobieta. Życie bywa zaskakujące, a czasem bardzo trudne… Ale z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Mam nadzieję, że ta płyta będzie dla kobiet takim drogowskazem do lepszego świata.

Twoja trzecia solowa płyta nazywa się B3, ale sugerujesz, że można ten tytuł też odczytywać jako Be Free… To jakiś manifest?

– Wolność jest bardzo ważna! I to w każdym aspekcie, zarówno zawodowym, jak i prywatnym. Tymczasem ta wolność jest nam ograniczana. A przecież tylko człowiek wolny może być w pełni szczęśliwy. Dlatego namawiam, by nawet w związku – zarówno tym sformalizowanym, jak i partnerskim – dawać sobie przestrzeń do własnej realizacji. Widziałam pary, gdzie zbyt mocna próba „przywiązania” partnera, niszczyła bardzo dobre związki. Podobnie jak nadmierna zazdrość, która nie pozwala partnerom na swobodne działania. Gdy się kogoś kocha, trzeba dać mu wolność. Jeśli to prawdziwa miłość, wolność nikomu nie zaszkodzi, wręcz odwrotnie. O tym też są te piosenki.

Okładkę zdominował kolor: fuksja. Ten kolor oznacza wiarę w powodzenie podejmowanych działań, pewność siebie. Informuje o twardości i wytrzymałości.

– No i wszystko wiadomo… (śmiech).

Czy to świadomy wybór?

– Ten kolor, jak i okładka to wspólne dzieło kilku osób. Ale nie ma co ukrywać, że w dużej mierze to zasługa Michała Pańszczyka, który robił te zdjęcia. Szczerze mówiąc, gdyby ktoś zaproponował mi ten kolor jeszcze dwa lata temu, to z pewnością bym odmówiła. I wybrała, jak zwykle, czerń, co w kontekście znaczeń koloru pewnie jest dziś znamienne. Ale teraz chcę pokazać, że w każdym wieku można być barwnym. Poza tym nie chcę się już zamykać na nowe doznanie, choćby to były tylko kolory…

Kilka razy, w przeszłości, byłaś już kompozytorką swoich piosenek, ale tym razem twoje nazwisko, jako kompozytora bądź współkompozytora, pojawia się prawie w każdej piosence. Jak to się stało? Dostałaś takiej weny?

– Zakochałam się!

Wystarczy się zakochać?

– Czasem tak (śmiech)! W mojej głowie rodziły się pomysły jeden za drugim. I to nie tylko na teksty, choć do tej pory rzeczywiście skupiałam się głównie na nich. Ale kiedy zaczęły „przychodzić” do mnie melodie, postanowiłam je nagrywać. Potem pokazywałam je producentowi Marcinowi Limkowi i rozbudowywaliśmy te moje pomysły…

Marcin Limek – to bardzo ważna postać dla tej płyty. Występuje jako kompozytor, muzyk i producent. Dlaczego właśnie on? Zdolny człowiek, ale do tej pory to nie było gorące nazwisko show-biznesu… Jak na niego wpadłaś?

– Właśnie kogoś takiego szukałam… Jest wielu bardzo zdolnych i topowych producentów, którzy już wyprodukowali bardzo dobre płyty. Ale często te płyty są do siebie podobne, bo każdy ma swój styl i aranżuje w charakterystyczny dla siebie sposób. A ja chciałam trochę inaczej. I dlatego bardzo się cieszyłam, że trafiłam na młodego, zdolnego, ale jeszcze niewyeksploatowanego producenta… Najpierw wysłałam mu jedną piosenkę. Była to kompozycja Ani Dąbrowskiej. On wyprodukował ją w sposób, który bardzo mi się spodobał. Niedługo potem wsiadłam w samochód i pojechałam do Radomia, do jego studia. Zaczęliśmy rozmawiać i poznawać się. Szybko się przekonałam, że możemy stworzyć coś fajnego, bo nasze wizje były zbieżne. Lubiłam być z nim w studiu. Dzięki temu czasem rodziły się rzeczy ad hoc. A czasem przywoziłam do niego zalążek melodii, a on po chwili zastanowienia wiedział już dokładnie jak to ubrać w dźwięki. Kiedy wracałam do domu, miałam już prawie gotową „rybkę” (podkład muzyczny). Bywało to tak inspirujące, że w drodze powrotnej udawało mi się napisać jakiś tekst. Na płycie znajdują się bardzo różne kompozycje, ale Marcin potrafił nadać im taką formę, że tworzą całość…

Rzeczywiście pomiędzy mocną kompozycją „Blizny”, opartą na bluesie, a lekką i frywolną piosenką „Niebiesko-zielone” jest przepaść, ale mimo to na tej płycie nic nie odstaje…

– I o to nam chodziło! Poza tym Marcin mocno kombinował z moim wokalem. Wiedział jak śpiewam i co potrafię. Właściwie mogłam wejść do studia i zaśpiewać każdą piosenkę raz. I pewnie byłoby dobrze. Ale Marcin skupiał się na takich szczegółach, na które do tej pory nie zwracałam uwagi. Nie kadził mi, tylko wymagał! To była bardzo rzetelna praca! Dzięki temu odkryliśmy zupełnie nowe barwy!

I nie dochodziło do spięć w studiu? Pytam, bo wiem, że bardzo często wykonawcy o ugruntowanej pozycji, niechętnie słuchają rad młodziaków, którzy dopiero zaczynają…

– Nie. Żadnych spięć! Po pierwsze: mnie zależało na zmianie, a po drugie: nawet kiedy miałam inną wizję niż Marcin, szybko orientowałam się, że on ma rację. Nie wiem, co by było, gdyby to był ktoś inny. Czy tak łatwo bym się poddała. Ale Marcinowi zaufałam w  100%. Młodzi ludzie czasem wiedzą więcej niż nam się wydaje. Może mają mniej doświadczenia, ale to oni tworzą trendy. Zawsze tak było. Szkoda, że wielu bardzo zdolnych wykonawców nie chce z tego korzystać, idą utartą ścieżką. Przez lata śpiewają to samo i tak samo. Nie rozwijają się. Nie chciałam popełniać tego błędu.

To słychać. Twój wokal brzmi inaczej. Jest bardzo przypilnowany. Są dwa, może trzy momenty kiedy śpiewasz mocniej. Jednak na tej płycie nie popisujesz się swoim głosem. I to właśnie jest jej walorem…

– I dzięki temu, tych kilka mocniejszych momentów robi większe wrażenie… Poza tym nie chciałam powtarzać tego, co moi fani już znają. Zawsze lubiłam zaskakiwać. Mam nadzieję, że tak będzie też tym razem. Chciałam, żeby ta płyta była różnorodna i żeby każda piosenka miała swoją wartość. Często kiedy słucha się płyt, nawet wielkich artystów, to wybiera się trzy ulubione utwory, a resztę się pomija, bo jest znaczna różnica w jakości kompozycji. Ja starałam się zrobić wszystko, żeby wszystkie piosenki były na najwyższym poziomie. Żeby każda coś wnosiła do życia moich słuchaczy. I chyba się udało. Wiele osób mówi, że każda piosenka z tego albumu mogłaby być singlem. To płyta bardzo przemyślana. Jest tu dużo pozytywnej energii i sporo mądrości w teksach. Na różnych etapach życia można ją odkrywać na nowo.

Wspominałaś już Anię Dąbrowską, która znalazła się wśród kompozytorów twojej nowej płyty. Jak doszło do tej współpracy?

– Od dłuższego czasu chodził mi po głowie pomysł, by zaprosić ją do współpracy. To bardzo zdolna artystka. Wiedziałam, że na tej mojej solowej płycie gitarowe dźwięki w dużej mierze chciałabym zastąpić nowoczesnymi brzmieniami, które dominują na całym świecie. Kompozycje Ani idealnie wpasowywały się w mój plan. I w końcu ktoś nas skontaktował. Ania napisała kilka kompozycji. Potem przyjechała do mnie i przy winku omówiłyśmy szczegóły. Pierwszy raz lwią część mojej płyty skomponowały kobiety. Może dlatego jest ona taka melodyjna i po prostu kobieca.

Kiedyś pierwszym recenzentem twoich nowych piosenek był twój były mąż – Andrzej Pietras… A kto teraz jako pierwszy słuchał tych piosenek?

– Andrzej słuchał kilku piosenek i bardzo mu się podobały. Poza tym puszczałam je moim córkom i przyjaciółkom. Miałam bardzo dobry odzew. Przyjaciółki słuchały utworu „Obok nas” ze łzami w oczach.

Piszesz o kobietach, ale też o sobie… W niektórych tekstach, słychać, że z jednej strony rozliczasz się z własną przeszłością, a z drugiej witasz z przyszłością… Bardziej zamykasz tą płytą przeszłość, czy otwierasz nią przyszłość?

– Obie opcje są właściwie. Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego.

W singlowej piosence śpiewasz „Upiłam się tobą, połową mych lat, zabrakło mi wiary, że można aż tak…”. Można aż tak?

– To taki zabawny tekst o tym, że w każdym wieku można się zakochać. Przynajmniej przez chwilę znów poczuć motyle w brzuchu. To o kobiecie, która korzysta z wolności. I cieszy się tym, że znów może być szczęśliwa.

Nie kochaj mnie” to przewrotna piosenka o kobiecie, która chciałaby się zakochać i rozkochać w sobie partnera, ale jednak boi się. Dlaczego kobiety boją się zakochiwać?

– Najczęściej powodem jest fakt, że są skrzywdzone. Że są po nieudanej relacji i boją się ponownego odrzucania. Nie wierzą, że można znaleźć partnera, który nie zrani.

Też się bałaś?

– Nie. Wierzyłam w to, że „miłość jest obok nas” – tak jak śpiewam w piosence. Czasem trzeba chwilę poczekać. Ale nie można zamykać się na świat. Najważniejsze, żeby dać szansę sobie i drugiemu człowiekowi.

Niebiesko-zielony” to wakacyjny utwór, pełen afirmacji życia. Śpiewasz: „Biegnij tak bez granic, biegnij tak, żeby nic nie stracić…”. Patrząc na ciebie, ma się wrażenie, że wrzuciłaś piąty bieg…

– To fakt. Zrobiłam ostatnio wiele rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłam. Ale teraz już wiem, że warto! Nie można marnować żadnej chwili! Trzeba żyć pełnią życia! I uważać tylko na jedno: żeby nikogo przy tym nie zranić.

Zbudowałeś dla mnie zamek z piasku, żebym mogła w nim tracić swój czas“ /”Zamek z piasku”/. To przejmujące słowa kobiety, która przez mężczyznę nie mogła się realizować… Dlaczego kobiety godzą się na takie życie?

– Z różnych powodów. Czasem powód jest prozaiczny – brak pieniędzy. A czasem strach, że nie uda jej się samej wychować dzieci. Innym razem nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc, ani miejsca, gdzie mogłaby się przeprowadzić. I tak niektóre tkwią przez lata w toksycznych związkach, gdzie często dochodzi do przemocy. Czasem też nie wierzą, że może być inaczej i szukają plusów swojego beznadziejnego życia. Plusy są irracjonalne, bo na przykład porównują swoje życie do życia swoich rodziców, które też było toksyczne, albo do związków przyjaciółek, które wcale nie mają lepiej… Ale ja wiem, że może być lepiej. Wystarczy trochę odwagi.

W pięknej balladzie „Blizny” śpiewasz: „Ludzie, którzy znają mnie, wiedzą, że nie poddam się, a blizny, które przyniósł czas, zdobią moją twarz…”. Wiele się wydarzyło w twoim życiu… Ale mam wrażenie, że pomimo wszystko, jesteś dziś dużo silniejsza i bardziej pewna siebie…

– Nie byłabym taka silna bez moich doświadczeń. Pewnie gdybym miała życie usłane różami, nie wykształciłabym tych wszystkich obronnych cech. A teraz czuję, że mam dobrą i stabilną podstawę. Znam swoją wartość. Mam też dystans do siebie. To wszystko powoduje, że nawet kiedy dzieje się coś złego, nie poddaję się. Wiem, że sobie poradzę.

Płyta „B3” to zupełnie inna Beata niż ta, którą znaliśmy do tej pory. Wielu wykonawców boi się takich zmian. Nie obawiałaś się, że publiczność może nie chcieć takiej Beaty?

– Nie. Najpierw wypuściłam „Bingo”, a zaraz potem „Upiłam się tobą”. Obie piosenki natychmiast pojawiły się w programie moich koncertów. I okazało się, że to są petardy! Publiczność śpiewa je razem ze mną. Wraz z tymi piosenkami pod sceną znów pojawiło się więcej młodych ludzi. Czasem są to dwudziestoparolatkowie, którzy jeżdżą z koncertu na koncert. Wiem, że te nowoczesne brzmienia na pewno do nich trafiają. Ale też starsi fani zaakceptowali „nową” Beatę. Nie pierwszy raz ich zaskoczyłam. To są naprawdę dobre piosenki! Dlatego nie boję się. Nie mam wątpliwości! Wierzę, że fani pokochają te płytę tak jak ja!

Czujesz, że dla ciebie ta płyta to strzał w dziesiątkę? Bingo?

– Tak. Poświeciłam jej dużo pracy i serca. Bardzo się zaangażowałam w produkcję. Ciągle jeździłam do studia Marcina w Radomiu. Chciałam być przy każdej rodzącej się nucie. To był wyjątkowo intensywny i wyczerpujący czas, ale niezwykle satysfakcjonujący. Każda piosenka wywoływała we mnie eksplozję radości i nakręcała mnie mega optymistycznie. Czułam, że moje marzenia muzyczne właśnie się spełniają.

Rozmawiał Paweł Trześniowski
Dla naszych Czytelników mamy dwa albumy Beaty Kozidrak B3. Jak zdobyć jeden z nich – czytaj tutaj – kliknij.

Fot. Materiały Prasowe

 

 

Dodaj komentarz