W meczu 34. kolejki Ekstraklasy Lech Poznań tylko zremisował z Lechią Gdańsk. Tylko, bo Kolejorz mógł wygraną w tym meczu zbliżyć się do czołówki ligi i na tle Lechii prezentował się nieco lepiej. Podopieczni trenera Jana Urbana stworzyli sobie wiele klarownych sytuacji, lecz za każdym razem zabrakło zabójczej skuteczności.
Próba generalna przed finałem Pucharu Polski nie rozpoczęła się idealnie dla Lecha Poznań. Kolejorz nie skoczył na Lechię od pierwszej minuty z chęcią zjedzenia jej żywcem. Wręcz pierwszą sytuację w tym meczu stworzyli sobie goście. W zasadzie to sprawił ją Paulus Arajuuri faulując Grzegorza Kuświka. Rzut wolny z około trzydziestu metrów wykonał Sławomir Peszko. Były lechita huknął z prawej nogi tak, że Jasmin Burić ledwo zdołał piłkę wypiąstkować.
Na pierwszą groźną akcję ze strony Lecha kibice czekali aż 26 minut. Wtedy to bardzo zgrabnie pograła w środku pola para Linetty-Volkov. Po szybkim rozegraniu piłkę otrzymał Szymon Pawłowski, który bez zastanowienia przymierzył z prostego podbicia. Futbolówka jedynie odbiła się od poprzeczki i wróciła do gry, choć zabrakło ledwie kilku centymetrów, by zatrzepotała w siatce golkipera Lechii. Minutę później swój strzał mógł poprawić Pawłowski, lecz po kolejnej akcji na jeden kontakt trafił jedynie w Vanje Milinkovicia-Savicia.
Na zakończenie drugiej połowy znów do szansy na zdobycie bramki doszli zawodnicy trenera Piotra Nowaka. Strzał Peszki zablokował w polu karnym Krasić i po rykoszecie blisko trafienia gola był Kuświk. Napastnik gości odbił jednak piłkę w bardzo niekonwencjonalny sposób, bo brzuchem i ta nie zmierzyła do bramki Buricia.
Wznowienie gry po przerwie znów nie było najlepsze w wykonaniu podopiecznych trenera Jana Urbana. Kolejorz nie wychodził już tak wysoko, jak miało to miejsce w pierwszej połowie. W efekcie stwarzali sobie znacznie mniej sytuacji. Z biegiem czasu lechici zapędzali się na połowę gości coraz bardziej ochoczo i coraz bliżej byli trafienia upragnionej bramki.
W 57. minucie miało miejsce kolejne szybkie rozegranie lechitów i Gergo Lovrencsics znalazł się oko w oko z bramkarzem gdańszczan. Sprzed nosa piłkę zabrał mu jednak i sam spróbował strzału Nicki Bille. Milinković-Sanić strzał wybronił, ale nie uporał się już z dobitką Linettego. Po strzale wychowanka Lecha piłka zatrzepotała w siatce, ale sędzia główny wskazał na spalonego. Gol nie został uznany.
Mistrzowie Polski nie ustępowali w boju i już chwilę później mogli zamienić dziesiąty rzut rożny z kolei na bramkę. Bliski tego był Maciej Gajos, ale skórę lechistów uratował ich bramkarz popisując się wspaniałą paradą. Blisko trafienia był również Kamil Jóźwiak, który w sytuacji sam na sam uderzył prosto w bramkarza Lechii. Goście za każdym razem próbowali zagrozić grą z kontry. Jedna z nich ledwo nie zakończyła się bramką, co kompletnie złamałoby chwiejącego się Lecha.
Ostatecznie Lech ani bramki nie zdobył, ani jej nie stracił. Kolejorz zarobił w starciu 34. kolejki jedynie jeden punkt, co nie sprzyja obecnej sytuacji w tabeli Ekstraklasy. Wszystko wskazuje na to, że Lech o puchary powalczy jedynie w finale Pucharu Polski, który odbędzie się już w poniedziałek 2 maja o godzinie 16:00 na Stadionie Narodowym.
Był(a)eś na meczu Lech – Lechia? Poszukaj siebie na zdjęciach – kliknij tutaj.
Lech Poznań – Lechia Gdańsk 0:0 (0:0)
Żółte kartki: 44. Burić, 50. Volkov, 54. Tetteh – 72. Haraslin
Lech: Burić – Kędziora, Arajuuri, Kamiński, Volkov – Tetteh, Linetty – Lovrencsics, Gajos (86. Jóźwiak), Pawłowski (78. Jevtić)– Nicki Bille (66. Kownacki)
Lechia: Milinković-Savić – Janicki, Maloca, Wawrzyniak (46. Stolarski)– Peszko, Kovacević, Mila (62. Buksa), Haraslin (78. Chrzanowski) – Krasić, Paixao, Kuświk
Sędzia główny: Jarosław Przybył
Widzów: 10770
Karol Jaroni
Fot. Roger Gorączniak