10. rocznica pamiętnego mistrzostwa Lecha Poznań


Kolejorz na finiszu rozgrywek wytężył wszystkie swoje siły, aby właśnie tuż przed metą przyspieszyć kroku i to mu się niesłychanie opłaciło. Ni stąd, ni zowąd w ostatniej kolejce to nie od Wisły, a od Lecha końcowa kolejność miejsc zależała. Do osiągnięcia triumfu wystarczyła mu wygrana ze średniakiem Zagłębiem Lubin. Bilety na tę arcyważną konfrontację kosztowały ok. 70 zł, ale to widowisko było warte tej ceny. Mecz obejrzało ponad 15 tys. widzów, czyli tyle ile teoretycznie nie pomieścił będący w trakcie rozbudowy obiekt przy Bułgarskiej. Zainteresowanie kibiców było ogromne, lecz nie było warunków na to, aby wszyscy mogli razem rozpocząć wielkie świętowanie. Padł pomysł, aby w centrum miasta postawić telebim, ale Canal+ kategorycznie temu zaprzeczył. Kibice, chcąc nie chcąc, mecz musieli oglądać, jeśli nie na stadionie, to w rozwarstwionych grupach.

Niezapomniane święto

Atmosfera meczu już w trakcie rozgrzewki była gorąca. Kibice nieprzerwanie nawoływali swoich ulubieńców do walki, a pierwsze minuty starcia jasno pokazały, że Zagłębie wcale nie zamierza ułatwić Lechowi zadania. Ponoć zawodnikom gości przyobiecano atrakcyjną premię za wygraną. Lechici odczuwali jednak jeszcze większą motywację, wszak każdy z nich rozgrywał swój najważniejszy mecz życia. Nerwowość w grze Kolejorza została zakończona wraz z golem na jego konto. Wtedy do poznaniaków znowu przytrafił się łut szczęścia, bo do własnej siatki skierował piłkę… zawodnik przyjezdnych Wojciech Kędziora. Był to więc kolejny samobój, który mógł zadecydować o tytule mistrzowskim. W drugiej połowie złudzeń nie pozostawił Robert Lewandowski, który wówczas zdobył 18. bramkę w sezonie, zarazem ostatnią w barwach niebiesko-białych. Gdy zabrzmiał końcowy gwizdek sędziego, wynik meczu Wisły Kraków z Odrą Wodzisław Śląski, skądinąd zaskakujący, bo remisowy, stał się nieistotny. Poznańskich kibiców ogarnęło istne radosne szaleństwo!

Więcej na kolejnych stronach tego artykułu:

Dodaj komentarz