– Marzy mi się pierwsza dziesiątka. Poprzeczkę trzeba sobie stawiać coraz wyżej – powiedział Jerzy Janowicz w rozmowie ze Sławomirem Lechną
– Minione dni są dla Ciebie wspaniałe. W poniedziałek po raz pierwszy w karierze awansowałeś do czołowej setki rankingu ATP i to na 87. miejsce na świecie. W minioną niedzielę triumfowałeś w challengerze w holenderskim Scheveningen, a niedawno dotarłeś do trzeciej rundy Wimbledonu. Miejsce w pierwszej setce rankingu otwiera Ci praktycznie drogę do gry niemal we wszystkich turniejach ATP bez eliminacji, podobnie w Wielkim Szlemie… Czy już zapaliło Ci się światełko US Open?
– Gdy awansowałem do niedzielnego finału w Scheveningen, to pomyślałem, że przede mną otwiera się wielka szansa, choćby na grę w US Open. Trzeba ten moment wykorzystać. Teraz więc nie można się nadmiernie podniecać setką w ATP, tylko dalej robić swoje, grać jak najlepiej, walczyć o każdą piłkę, a będzie lepiej.
– Czujesz teraz wiatr w plecach?
– Jakiś rozpęd na pewno jest. Dlatego teraz najważniejsze będzie co najmniej utrzymanie się w przedziale miejsc 80-90, co mi otworzy furtkę do gry w ATP Tour. Trochę trudniej może być tylko jesienią, bo w hali jest mniej imprez, więc trudniej się do nich zakwalifikować. Ale na to jest jeden sposób, po prostu jeszcze większy awans w rankingu i nie będzie problemów.
– Z jednej strony jest upragniona „setka”, ale z drugiej to trochę niebezpieczny moment, w którym czasem uchodzi powietrze, bo przecież „udało się”…
– To prawda, były już różne przypadki w tenisie. Zdarzały się sytuacje, że ktoś po kilku miesiącach wypadał z pierwszej setki rankingi, bo spoczywał na laurach. Mam nadzieję, że mnie się to nie przytrafi, jestem raczej dość zadziornym typem, więc chcę pójść za ciosem i wykorzystać szansę, którą sobie stworzyłem. Na pewno gra w cyklu ATP Tour jest bardziej komfortową drogą. Tu, nawet grając w eliminacjach, nie muszę się martwić o hotel, bo jest tzw. hospitality. A w turniejach gra się o więcej punktów i większe premie finansowe, które mogą rozwiązać część problemów kogoś, kto nie ma obecnie sponsorów.
– Lada moment igrzyska w Londynie, nie żałujesz, że tam nie zagrasz?
– 3-4 miesiące temu byłem na 220 miejscu światowej listy i tak naprawdę nie wierzyłem, że wskoczę tak szybko do pierwszej setki. Trudno było nawet marzyć o olimpiadzie. Teraz jest już za późno na zgłoszenie. Mogę powoli myśleć o kolejnych igrzyskach. Tak naprawdę jednak dla tenisisty najważniejsze są Wielkie Szlemy.
– Przed rokiem, podczas poznańskiego challengera pytałem Cię, czy nie drażni Cię to, że młodsi od Ciebie tenisiści, jak na przykład Tomic, są znacznie wyżej sklasyfikowani…
– Odpowiedziałem, że jestem zadziornym typem, i że tak tego nie pozostawię.
– Cos zmieniłeś w przygotowaniach, że odnotowałeś taki progres?
– Rzeczywiście, przed tym sezonem były spore zmiany. Nowe rakiety, dzięki którym gram swobodniej. Poprzednie były bardzo twarde i nie pomagały mi, gdy miałem słabszy dzień. Te są bardziej elastyczne i więcej błędów mi wybaczają. No i nowy trener od przygotowania fizycznego, właściwie pierwszy od trzech lat. Zaczęło wszystko działać i – co najważniejsze – są wyniki. Teraz tylko dalej trzeba dalej robić swoje i mierzyć jeszcze wyżej.
– Gdzie więc sięgają marzenia „Jerzyka”?
– Wiadomo, że marzy mi się pierwsza dziesiątka. Poprzeczkę trzeba sobie stawiać coraz wyżej.
Rozmawiał Sławomir Lechna