„Legenda Bałtyku” na miarę czasu


Po rewelacyjnej premierze „Rigoletta” w październiku napisałem, iż Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu niezwykle wysoko zawiesił poprzeczkę wykonawczą. Inscenizacja „Legendy Bałtyku” Feliksa Nowowiejskiego – obejrzałem ją w ubiegły wtorek – dowodzi, że troska o dobór repertuaru i jego wysoki poziom artystyczny przyciąga do gmachu pod Pegazem rzesze publiczności. Bez wątpienia widzowie pragnący poznać losy Bogny i Domana, wypełnialiby podwoje naszej opery jeszcze przez wiele tygodni. Niestety, „Legendy Bałtyku” w tym sezonie nie ujrzymy już na afiszu.

 

„Legenda Bałtyku” nieodłącznie związana jest z Poznaniem. To tu, na deskach Teatru Wielkiego, po raz pierwszy została zaprezentowana publiczności pod koniec listopada 1924 r. Jej twórca, Feliks Nowowiejski, zamieszkiwał wtedy w stojącej do dzisiejszego dnia „Willi wśród róż”, usytuowanej w al. Wielkopolskiej nr 11. W latach dwudziestych i trzydziestych dzieło odbyło triumfalny pochód przez Polskę i było prezentowane na scenach Lwowa, Katowic i Warszawy. Po II wojnie światowej wędrówkę przez polskie sceny operowe rozpoczęło znowu od Poznania (1955r.), by potem zawitać do Wrocławia, Łodzi i Gdańska. Prawie czterdzieści lat temu Sławomir Żerdzicki ponownie wystawił operę w grodzie nad Wartą. Dziś, po niemal stu latach od premiery, z wyzwaniami tkwiącymi w operze kompozytora „Roty” postanowił się zmierzyć reżyser młodego pokolenia, Robert Bondara. Czas operowej akcji zdecydował się przenieść na bardzo interesujący, a szerzej nieznany, okres chrystianizacji polskiego Pomorza, tj. na wiek XII. Fabuła jest bardzo przejrzysta i daje wielkie możliwości realizatorom spektaklu. Opowiada o wzajemnej miłości żeglarza Domana i pięknej Bogny, córki starego rybaka Mestwina. Ojciec Bogny odnosi się do miłości młodych z wyraźną niechęcią, chciałby bowiem wydać córkę za mąż za bogatego, antypatycznego kupca Lubora. Chcąc pozbyć się Domana, opowiada mu starą legendę o wspaniałym i bogatym grodzie – Winecie. Panująca w nim królowa Jurata wzgardziła niegdyś miłością samego boga ognia, Peruna, ten zaś, rozgniewany, wywołał straszliwą burzę i zatopił całe miasto, a na królową rzucił czar wiecznego snu. Raz w roku, w Sobótkową Noc, Wineta wypływa na powierzchnię morza. Śmiały żeglarz, który potrafiłby wtedy przedostać się do podwodnego pałacu, będzie mógł zbudzić Juratę i zdobyć jej skarby oraz tajemniczy pierścień (w spektaklu zastąpiony koroną), dający władzę nad morzami. Kończąc swą opowieść Mestwin oświadcza, że tylko wówczas, gdy Doman przyniesie koronę, zezwoli na jego ślub z Bogną. Liczy po trosze na to, że młodzieniec zlęknie się niebezpieczeństw takiej podróży i ułatwi zadanie Liborowi. Jednak Doman nie lęka się niczego i postanawia spróbować szczęścia w wyprawie do Winety. Nie upzedzajac dalszych wypadków dodam, że wszystko kończy się szczęśliwie, a Doman wraca z „przepustką do ślubu”, czyli koroną Juraty. Nim to jednak nastąpi, widzowie z zapartym tchem śledzą podwodną wyprawę śmiałka, która w operze wypełnia cały II akt i daje wielkie pole do popisu reżyserowi, umiejętnie korzystającemu w swej nowoczesnej, na miarę czasu realizacji, z filmu i freedivingu (nurkowanie na wstrzymanym oddechu). Kapitalne, podwodne ujęcia filmowe, będące immanentną częścią spektaklu, dowodzą śmiałości i rozległości rozmachu reżyserskiej wizji oraz niezwykle uatrakcyjniają przekaz dzieła. Ale akt drugi, a także częściowo trzeci, to jednocześnie choreograficzne majstersztyki, budzące podziw tanecznymi rozwiązaniami, przepięknymi kostiumami i umiejętnościami zespołu baletowego. Chór (umiejętnie podzielony na dwie części: na balkonie i scenie) i balet, to filary „Legendy Bałtyku”, dziele z rozbudowanymi i przeważającymi partiami zespołowymi, mającymi solidne oparcie w orkiestrowym akompaniamencie. Z kanału orkiestrowego dawno nie wydobywała się taka masa dźwięku! Momentami można się było poczuć, jak na festiwalu w Bayreuth. Tadeusz Kozłowski i Orkiestranci świetnie radzili sobie z żywiołem orkiestrowej partytury a la Wagner; brawa dla Mariusza Otto – za świetną dyspozycję, kulturę wokalną oraz perfekcyjny ruch sceniczny zespołu śpiewaczego. O niezwykle interesujący wizerunek baletu zadbał sam reżyser, posiadający znaczące sukcesy na polu tańca i choreografii. Mimo iż Feliks Nowowiejski w swej operze największy blask przydał scenom zespołowym, to nie można pominąć w poznańskiej realizacji bardzo dobrze przygotowanych i z wielką maestrią wykonanych niezwykle trudnych partii solowych: Pavlo Tolstoya (Doman)- taneczne alter ego Gal Trobentar Žagar, Wioletty Chodowicz( Bogna) -taneczne alter ego Julia Korbańska,.  Aleksandra Teligi(Mestwin), Szymona Komasy (Tomir), Magdaleny Wilczyńskiej-Goś (Swatawa). Roberta Gierlacha (Lubor), Karola Bochańskiego (Sambron), Tomasza Mazura (głos Peruna). Ci, którzy po raz pierwszy usłyszeli arię Domana „Czy ty mnie kochasz?”, zapewne byli zaskoczeni jej urodą. Dla bardziej doświadczonych melomanów jest także inna niespodzianka: w tańcu Juraty wyraźnie słychać rytm i motywy melodyczne Tańca Anitry z  I  suity„Peer Gynt” E. Griega.

Przedstawienie swój sukces zawdzięcza także niezwykle pomysłowej scenografii Julii Skrzyneckiej, baśniowym kostiumom Martyny Kander i reżyserii świateł Macieja Igielskiego, podkreślającej charakter muzycznej opowieści. Ten ostatni walor mają także wykorzystane projekcje video w reżyserii Karoliny Fender-Noińskiej. Robert Bondara dał się poznać jako reżyser obdarzony niezwykłą wrażliwością, a zarazem potrafiący, i to chciałbym szczególnie podkreślić w dobie nadużywania w spektaklach teatralnych nowoczesnych mediów, w niezwykle wyważony i inteligentny sposób wykorzystać współczesne osiągnięcia techniki. Dokonane przez niego zabiegi nadały przyciężkawemu z natury dziełu lekkości i koloru. Bez wątpienia sprzyja to jego recepcji, zwłaszcza wśród młodych widzów.

Na wtorkowy spektakl przybyło bardzo wielu cudzoziemców. Zastanawiam się, dlaczego nie ułatwiono im śledzenia akcji opery, poprzez wyświetlanie nad sceną angielskiego tłumaczenia libretta? Tych wszystkich, którym nie udało się zdobyć biletów na przedstawienia „Legendy Bałtyku” w tym sezonie, odsyłam do Internetu, gdzie na stronie www.operavision.eu do 9. czerwca 2018 r. można obejrzeć cały spektakl

Jerzy Laskowski

 

Dodaj komentarz